Odchodzenie i utrata dziecka
mgr Anna Janiszewska, psycholog, www.psycholog-domowy.pl
Ciąża dla wielu rodziców to piękny czas pełen oczekiwania i nadziei. Przyszli rodzice dbają o swojego nienarodzonego potomka i kochają go, mimo że jeszcze go nie poznali. Snują plany co do imienia, przyszłości, jego wyglądu i charakteru. Spędzają czas na urządzaniu pokoju, kupowaniu wyprawki. Tymczasem ich wszystkie plany i marzenia zostają nagle zrujnowane. Rozsypują się w pył. Przestają istnieć. Dziecko umiera. Nie ma bardziej dramatycznej chwili w życiu człowieka niż śmierć dziecka.
Po śmierci dziecka rodzice często próbują znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego tak się stało. Niekiedy odpowiedź jest znana i można stwierdzić przyczynę śmierci, ale niestety dla wielu rodziców odpowiedź na zawsze pozostanie zagadką. Zidentyfikowane przyczyny śmierci niemowląt należą do jednej z trzech kategorii: wad wrodzonych u dziecka, problemów z łożyskiem lub pępowiną, chorób matki i jej warunków życia, które mogą mieć negatywny wpływ na przebieg ciąży.
Wady wrodzone: około jedna czwarta dzieci urodzonych martwych ma jedną lub więcej wad wrodzonych, które są odpowiedzialne za ich śmierć.
Łożysko i pępowina: są nośnikami tlenu i substancji odżywczych od matki do dziecka. Problemy w tych przepływach mogą powodować poważne zakłócenia w rozwoju wewnątrzmacicznym dziecka, w skrajnych przypadkach również zgon.
Kondycja zdrowotna i życiowa matki: niektóre choroby (cukrzyca czy nadciśnienie tętnicze), nadużywanie narkotyków, alkoholu mogą być przyczyną poronienia i śmierci dziecka.
Ponadto istnieje wiele innych czynników trudnych do jednoznacznej identyfikacji. Warto zapamiętać, że najczęściej przyczyna zgonu nie jest zależna od matki.
Śmierć dziecka jest niewątpliwie najtrudniejszą sytuacją, z jaką przyjdzie się zmagać wielu rodzicom. Jest to zwykle niespodziewana tragedia. Wszystkie plany i marzenia legną w gruzach. Pamiętaj, że każdy jest inny i każdy inaczej radzi sobie w sytuacji straty. Dlatego ważne jest, żeby nie oceniać i nie oskarżać siebie nawzajem. Być może Twój Partner nie potrzebuje rozmowy, ucieka w codzienne obowiązki i stara się unikać bolesnego tematu. To nie oznacza, że nie odczuwa, że jest zimny. Być może ma inne metody radzenia sobie w tej trudnej sytuacji. Starajcie się w tym czasie o wzajemne zrozumienie i szacunek do pojawiających się uczuć. Każdy ma prawo do odczuwania żałoby na swój sposób.
Emocje, które mogą się pojawić w tym czasie są bardzo różne – od gniewu, niedowierzania, złości (na siebie, świat a nawet dziecko). Nie ma w tym nic złego, że czujesz czasami nawet sprzeczne emocje. Tutaj nie ma reguł i zasad, jakie uczucia powinny się pojawić, a jakie nie. Pozwól sobie na płacz, jeśli potrzebujesz nawet krzycz, nie miej też poczucia winy, gdy pojawi się radość czy śmiech.
Może się zdarzyć, że ogarnie Cię smutek i przygnębienie zupełnie nagle, niespodziewanie. Takie napady smutku zdarzają się bardzo często. Odrętwienie i oszołomienie to również bardzo częste uczucia. Może się wydawać, że Wasza tragedia to jakiś dziwny niewyobrażalny sen. Poczucie, że wszystko dzieje się poza Tobą. Takie emocje są również częste i nie oznaczają, że tracisz zmysły. Wyrzuć z głowy wszystkie harmonogramy, nie ma określonego limitu czasu na trwanie żałoby. Nie popędzaj swoich emocji, nie miej pretensji do partnera, że to za długo trwa: każdy potrzebuje innego czasu na poradzenie sobie ze stratą. Nie spiesz się też z pakowaniem rzeczy po swoim dziecku, zrób to, kiedy poczujesz się gotowy. Do niczego się nie zmuszaj.
Mów o emocjach i swoich potrzebach bliskim. Możesz być zaskoczony, ile otrzymasz zrozumienia i wsparcia z zewnątrz. Pamiętaj, że wiele ludzi (nawet tych najbliższych) boi się rozmawiać o stracie dziecka z Tobą w obawie, że Cię urazi, sprawi ból. Jeśli potrzebujesz takiej rozmowy, to powiedz o tym wprost, nie czekaj na to, że ktoś się domyśli. Jeżeli jednak masz wrażenie, że nikt nie potrafi Cię zrozumieć, wtedy poszukaj pomocy w grupach wsparcia dla osieroconych rodziców w Twoim mieście. Jeśli jesteś osobą wierzącą, takiego wsparcia możesz oczekiwać od osoby duchownej, możesz poszukać pomocy u psychologa (np. w szpitalu, w którym przebywało dziecko). Możesz też poszukać ukojenia w spisywaniu swoich emocji, zacznij prowadzić dziennik lub blog. Możesz napisać list do swojego dziecka lub wiersz dla niego. Podziel się w nim swoimi emocjami. Nie wstydź się swojej żałoby i nie bój się mówić o swoich potrzebach.
Nadaj imię swojemu dziecku, nawet jeśli straciłeś je zbyt wcześnie, by formalnie było to możliwe. Jeśli istnieje taka możliwość, to zbieraj malutkie pamiątki po swoim dziecku. Mogą to być fotografie, kocyk, gipsowy odcisk stopki (jeśli nie potrafisz zrobić tego sam, to poproś kogoś z personelu szpitalnego o pomoc). Możesz nie być od razu gotowy, aby je przeglądać, ale może przyjść taki Dzień, kiedy będziesz ich potrzebować, by poczuć bliskość swojego dziecka.
Odżywiaj się dobrze, pamiętaj, aby zjeść trochę każdego dnia w celu utrzymania siły. Trudno jest radzić sobie z negatywnymi emocjami i codziennością, gdy jesteś słaby fizycznie. Używaj alkoholu z umiarem i trzymaj się z dala od narkotyków. Choć jest to zrozumiałe, że możesz chcieć wymazać pamięć o śmierci dziecka, nadmierne spożycie alkoholu i narkotyków może pogłębić depresję i stworzyć zupełnie nowy zestaw problemów.
Nie rezygnuj z pracy. Jeśli uważasz, że nie dasz rady jej podołać, to porozmawiaj z szefem, może przyda Ci się po prostu dłuższy urlop. Nie podejmuj decyzji o rozwodzie czy zmianie mieszkania. Poczekaj kilka miesięcy przed wprowadzeniem zmian takich jak te.
Po śmierci dziecka u większości rodziców dominuje poczucie winy. Szczególnie jeśli dziecko zmarło jeszcze w czasie ciąży lub zaraz po urodzeniu. Matki najczęściej zastanawiają się, jak mogły temu zapobiec, co zrobiły „nie tak”. Jeśli przyczyna śmierci nie jest ustalona i racjonalnie wiadomo, że nie mogły nic zrobić, żeby temu zapobiec, to i tak uczucie to pojawia się i może nigdy nie zniknąć. Poczucie winy wynika z naturalnej odpowiedzialności za swoje dzieci. Rodzice są przekonani, że jeżeli będą robić wszystko jak należy, zdrowo się odżywiać, dbać o siebie i badać w trakcie ciąży, to dziecko urodzi się zdrowe i będzie długo żyło. To poczucie winy pojawia się bardzo często u wszystkich tych rodziców, którzy nie byli do końca zadowoleni z faktu, że będą mieli dziecko. Nie byli na to gotowi, zaskoczeni, rozczarowani płcią. Wtedy poczucie winy jest dominujące i wzmagane przez przekonanie o swego rodzaju karze za niechciane myśli czy absurdalne wcześniejsze żale. W rzeczywistości nikt nie jest do końca odpowiedzialny za swoją anatomię, funkcjonowanie organizmu i za swoje zdrowie rozrodcze. A przede wszystkim nikt nie ma pełnej kontroli nad czyimś życiem i śmiercią.
Jeśli w Twoim przeżywaniu żałoby dominuje poczucie winy, zaakceptuj i rozważ poniższe sugestie:
- Wina jest naturalną częścią żałoby.
- Poczucie winy świadczy o tym, że jesteś odpowiedzialnym i oddanym rodzicem.
- Nie wierz we wszystkie samooskarżające myśli, które przychodzą Ci do głowy.
- Śmierć dziecka jest poza Twoją kontrolą, nie miałeś na to wpływu.
- Nie masz takiej mocy, żeby za pomocą swoich myśli, chęci czy intencji móc zmienić losy swojego dziecka.
- Jesteśmy bezsilni wobec śmierci.
- Poczucie winy to nie to samo co bycie winnym.
Poczucie winy może również dotyczyć żalu, że nie spędziłeś z dzieckiem wystarczająco dużo czasu, że nie pożegnałeś się, nie przytuliłeś. Pamiętaj, że przeżywając tak trudne emocje, niespotykane w codzienności trudno działać zupełnie racjonalnie, trudno też przewidywać co w przyszłości będzie miało znaczenie, gdy spojrzymy wstecz. Nie oceniaj siebie zbyt surowo. Bądź wyrozumiały dla siebie.
Kiedy umiera dziecko, możesz myśleć, że Twoje życie już nigdy nie będzie takie jak wcześniej. Jest w tym dużo prawdy, ale nie oznacza to, że musi być ono smutne i nieszczęśliwe. Ostatecznie ludzie powoli zaczynają odnajdywać radość w swoim życiu. Twoje utracone dziecko zawsze już będzie częścią Ciebie i Twoje historii, a żal po jego stracie możesz czuć do końca swoich dni, ale rany będą się goić i nie będą już tak bolesne.
O życie trzeba walczyć do samego końca.
Michał Mrozek OP, Instytut Tomistyczny, Warszawa-Służew
O życie trzeba walczyć do samego końca. Miłość zawiera lekarstwo nadziei i wiary, których potrzebuje każdy człowiek. Przede wszystkim dziecko. Nie bójmy się kochać i być blisko do końca. Miłość niesie życie, bo Bóg jest miłością. Miłość uzdrawia i daje poczucie sensu nawet wtedy, kiedy medyczne diagnozy zawodzą, kiedy po ludzku jest źle, a nawet bardzo źle. Nie trzeba wtedy osuwać się w rozpacz i smutek. Zamiast tego warto szukać nowego sposobu na wyrażenie miłości. Na podtrzymanie nadziei i dodanie otuchy. Może jeszcze prościej i konkretniej. Miłość już tutaj na ziemi jest silniejsza od śmierci. Duchowo można żyć światłem do końca i dawać nadzieję aż po jego kres. Takie towarzyszenie odchodzącemu człowiekowi jest wielką, choć trudną łaską. I pozwala przejść przez śmierć w nowy sposób. Z miłością do ostatniego dnia, do ostatniej godziny. Póki jest życie, niech nie będzie śmierci, ale życie w bliskości. A gdy przyjdzie godzina rozłąki, przekażmy ich dalej: Bogu. Zanim to jednak nastąpi – wykorzystajmy wszelkie dostępne nam możliwości zarówno medyczne, jak i ludzkie, aby uratować życie dziecka oraz aby mu towarzyszyć jak najbliżej we wszystkich etapach, przez które przechodzi.
Jest to święty i trudny czas. Pozwólmy Bogu być Bogiem, a sobie – być tylko i aż człowiekiem. Nie jest w naszej mocy zatrzymanie czy uchronienie bliskich przed śmiercią, gdy Bóg po nich przychodzi. Muszą odejść tam, gdzie woła ich Bóg. To samo kiedyś będzie dotyczyć także mnie samego. Nie musimy mieć sposobu na śmierć i nie mamy go. Możemy w wierze i miłości powiedzieć najtrudniejsze amen. Ale zanim ono nastąpi – bądźmy blisko. Trzymajmy za rękę. Kochajmy oczami. Dotykiem. Byciem. Dawajmy nadzieję poprzez obecność, gesty czułości, proste pytanie, w czym możemy pomóc i jak. Często nasi bliscy w ostatniej godzinie mają bardzo zwyczajne potrzeby, które możemy spełnić, przynosząc ulgę. Każda śmierć jest dla człowieka nie w porę. Szczególnie śmierć dziecka. Mojego dziecka.
Tak bardzo pragniemy życia i nieśmiertelności, że nie wierzymy nawet we własną śmierć. Jest w nas bunt. Tym silniejszy, im większa miłość do życia, do drugiego człowieka. Tym większa jest strata. Tym większa wyrwa.
Wiara w Boga może pomóc. Daje nadzieję i siłę. Ktoś najbliższy bezpowrotnie odszedł, ale nie do bezimiennej pustki, ale do kochającego Boga. Jest w rękach Chrystusa Zbawiciela. Wiara jednak nie koi sama z siebie bólu. Ludzką rzeczą jest tak dojmujące przeżycie pustki i nieobecności własnego dziecka. To doświadczenie sięga głębiej, niż byśmy chcieli czy byli tego świadomi. Cierpienie i bunt stają się naszym cieniem i stałym towarzyszem. Dlaczego mnie to spotyka? Po co? Nie dociera do nas żadne wyjaśnienie, ludzie nawet najbliżsi mówią do nas językiem, który właśnie przestaliśmy rozumieć. Świat wydaje się być obojętny i obcy, jakby był za szybą. Żyjemy w nim tylko fizycznie, ale psychicznie jesteśmy poza nim.
A jednak doświadczamy chrześcijańskiej nadziei. Wierzymy i modlimy się, aby nasi bliscy byli w niebie. Chcemy w to wierzyć, gdy nasza dusza zapada w ciemność. Mamy nadzieję, że ci, którzy odeszli, nie czują się źle. Gorzej bywa za to z nami: ogarnia nas dojmująca pustka i brak. Potrzebujemy wsparcia. Potrzebujemy czyjejś obecności. Może także konkretnej pomocy z codziennymi zajęciami, które stały się nagle tak obce i stawiają nam niespodziewanie opór ponad nasze siły. Potrzebujemy modlitwy. Bezpieczeństwa i prostoty. Żadnych zbędnych słów i gestów, żadnych sztuczności. Żadnych wyjaśnień i tłumaczeń. Potrzebujemy żałoby i łez, samotności. Czasem potrzebujemy ludzi, choć czasem też nam przeszkadzają. Próbujmy to prosto wyrazić: teraz potrzebuję być sam albo posiedź przy mnie. Jeśli ktoś potrafi przy nas być, pomilczeć z nami, jesteśmy mu bardzo wdzięczni.
Niezbędny jest czas na oswojenie się: z tym, na co nie ma lekarstwa, z pustką, której nic nie może wypełnić, ze łzami i płaczem; z cmentarzem, który staje się naszym przystankiem w drodze do wieczności.
Potrzebujemy tego, co zamyka pierwszy i najbardziej trudny etap żałoby: uroczystego i wspólnego pożegnania. Jest to ważne także w przypadku utraty dziecka we wczesnych etapach ciąży. Warto starać się o ciało dziecka, gdy jest to tylko możliwe. Jest to nasze ludzkie prawo. Potrzebujemy pogrzebu, złożenia ciała naszej bliskiej osoby do grobu oraz powierzenia jej duszy Bogu i aniołom. Wspólnie przeżytej liturgii. Ma to głęboki sens. Warto zatroszczyć się o pogrzeb. Może my sami albo nasi bliscy mają znajomego księdza, który zechce nam potowarzyszyć bliżej w tym trudnym momencie. Odprowadzić razem nasze dziecko do przystani kościoła i cmentarza. Wierząc w Chrystusa, Rybaka nieśmiertelności, który przybywa ze świętymi, zabrać nasze dziecko do wieczności. Dzieci są naszymi osobistymi świętymi w niebie. Nie są aniołkami ani nigdy nimi nie będą. Są i pozostaną na zawsze ludźmi. W dniu przyjścia Chrystusa zmartwychwstaną jak my sami. Odchodząc do Boga, będą mogły nam pomagać.
Życie dziecka i więź z nim rozwija się w czasie, dlatego śmierć nie jest przez nas przeżywana jednakowo. Im wcześniej dziecko odchodzi, tym bardziej dyskretna to śmierć. Stąd bywa, że ludzie nie rozumieją naszego żalu i naszych potrzeb. Dlatego warto – także w szpitalach, w kancelarii parafialnej czy na cmentarzu – uzbroić się w cierpliwość, a może po prostu poprosić kogoś o pomoc. Trudno jest bowiem unieść wszelkie prawne i organizacyjne zawiłości z tym związane: wystawienie karty zgonu, ustalenie mszy świętej, pogrzebu. Pozwoli to jednak pełniej przeżyć ten czas. Potrzebujemy jakiegoś konkretnego miejsca pamięci i obecności naszego dziecka. Nawet tego zmarłego tak bardzo wcześnie. Potrzebujemy łez z powodu bolesnego rozstania. Odblokowania tego, czego na co dzień się wstydzimy: smutku i płaczu; łez osobistych i także tych wspólnych z najbliższymi. Wspólnoty modlitewnej w porcie cmentarza, z którego aniołowie zabierają nasz szloch i modlitwę wraz z dymem kadzideł nadziei i oddalają się tam, gdzie kiedyś i my mamy nadzieję popłynąć wraz z nimi.
Mamy niezawodną wiarę, która mówi, że nadejdzie dzień ponownego spotkania w wieczności. Na sądzie ostatecznym powstaniemy z martwych na głos Chrystusa. Na razie czeka nas długa rozłąka. Mamy nadzieję spotkać kiedyś w niebie tych, którzy dziś tam odchodzą. To będzie ostatecznym i pełnym uzdrowieniem cierpienia rozstania. Wieczność w miłości – jeśli tylko Bóg raczy nas przyjąć do siebie – ukoi wszelki ból, osuszy każdą łzę. Nie będzie już rozłąki, nie będzie choroby ani śmierci. Mamy nadzieję, że zmartwychwstaniemy, tak jak Chrystus zmartwychwstał. Bo Jego słowa nie przeminą. Będzie to radość i Wielkanocy, i Bożego Narodzenia, radość nowej i pełnej bliskości. Będziemy wreszcie w domu, gdzie Bóg będzie wszystkim we wszystkich. Taka jest nasza wiara i nadzieja. Głębszy sens bólu i tęsknoty, przez które przechodzimy.
Może potrzebujemy już teraz uczyć się nowego języka kontaktu z dzieckiem, łączności, która sięga poza śmierć, dzięki Chrystusowi i poprzez eucharystię. Bo nasz Pan zbudował w sobie most między wiecznością a teraźniejszością. Jako zmartwychwstały Chrystus jest po śmierci naszym pośrednikiem między wiecznością a czasem. Jest Zbawcą. Przyjmując Jezusa w komunii świętej, możemy poprosić Go o to, aby przekazał naszym bliskim to, czego nie zdążyliśmy im powiedzieć. Możemy Go poprosić, aby dał nam możliwość duchowego z nimi kontaktu. Szczególnym miejscem na to jest cmentarz, gdzie pozostało ciało dziecka albo symboliczne miejsce, które się z nim wiąże.
Potrzebujemy żałoby, czyli odpowiedniego czasu na przeżycie smutku i straty. Czasu łez i nierównego przeżywania rzeczywistości, z którą nie możemy się pogodzić. Żałobę mierzy się raczej latami niż miesiącami. Choć trudno tutaj o jakieś sztywne ramy czasowe, ma sens wyznaczenie sobie określonego czasu żałoby, w którym wyrażamy na zewnątrz nasz smutek. Poprzez czerń i unikanie wszystkiego, co postrzegamy jako nietakt wobec smutku naszego serca. Trzeba się trzymać jego wskazówek. To ono bowiem najbardziej potrzebuje czasu, aby przeżyć i strawić ból i smutek. Abyśmy mogli wrócić do codzienności i do zwykłego biegu.
Może nie trzeba ukrywać niczego przed rodzeństwem zmarłego dziecka? Często boimy się, że dziecko zostanie przytłoczone naszym smutkiem i tragedią, z którą sobie sami nie radzimy. Dziecko bardziej niż dorośli wyczuwa, że coś się stało. Chce zrozumieć. Niepokój rodzi jakaś mroczna tajemnica, o której dorośli szepczą. Może najprostsze rozwiązania są najlepsze? Może ma sens powiedzenie po prostu, że braciszek, a może siostrzyczka, zmarli? Nawet pod sercem mamy. Albo w szpitalu, tuż po urodzeniu. Nikt nie wie, dlaczego tak się stało. Jest to bardzo trudne i smutne. I dlatego jedziemy do kościoła na pogrzeb. Aby się pożegnać.
Najprostsze słowa uzdrawiają, nierzadko także nas samych. Może nasz smutek i łzy są jak najbardziej na miejscu, nawet wobec dziecka? Przecież często dziecko widzi łzy u swoich bliskich, rówieśników, samo też płacze. A może dobrze jest popłakać razem?
Zdarza się, że człowiek z niewiedzy i emocjonalnego splątania przechodzi te niezwykle trudne chwile samotnie i nierzadko w chaotyczny sposób. Bywa, że nasze działanie jest wypadkową tego, na jakim etapie bliskości z Bogiem oraz innymi jesteśmy, co wiemy w danym momencie. Ktoś nam coś podpowiedział i zasugerował, a nie zawsze były to dobre rady, nawet w szpitalu czy ze strony bliskich. Mogło nam zabraknąć czegoś bardzo istotnego: żałoby, łez, bycia blisko, pożegnania, modlitwy, czy wreszcie pogrzebu i mszy świętej. Bywa, że towarzyszy nam niepokój i poczucie winy, że nie dopełniliśmy jakiegoś obowiązku. Boimy się, że mogło to spowodować jakąś duchową szkodę, której mogliśmy uniknąć.
Obowiązują tutaj podobne prawa, jak w przypadku wszelkiego zła, które wydarzyło się w naszym życiu. Musimy pogodzić się z tym, że przeszłości już nie zmienimy. Co się stało, to się nie odstanie. Naszym obowiązkiem jest natomiast zatroszczenie się o to, na co mamy jeszcze wpływ teraz. Nie jest wolą Bożą to, abyśmy zagryzali się w poczuciu winy za to, co było. Jest wolą Chrystusa, żebyśmy nawracając się do Niego, doświadczyli Jego Boskiej mocy uzdrowienia i przebaczenia, pojednania ze sobą i z innymi. Po zmartwychwstaniu Jezusa nie ma już nigdy sytuacji bez wyjścia. Zawsze możemy w jakiś sposób zaradzić złu, przede wszystkim prosząc Boga o pomoc.
Potrzebujemy dobrego rozeznania, kogoś mądrego, kto pomoże nam nazwać i odróżnić to, co jest faktycznie naszą winą i zaniedbaniem, a co jest kwestią naszych skrupułów i jałowego zadręczania się. Często pomaga tutaj głęboka przyjacielska rozmowa, wypowiedzenie naszych niepokojów, lęków, obaw, przeżycie ich wraz ze smutkiem. Wtedy odchodzą, rozwiewają się. Łatwiej rozeznać nasze myśli i nasze uczucia. Może potrzebujemy tych, którzy już to przeżyli. Może pomogą nam przebyć tę życiową noc. Może potrzebujemy się pomodlić razem. Tak jak umiemy. Z małżonkiem, z rodzicami, z dziećmi. Poprośmy o modlitwę innych.
Wobec grzechów potrzebujemy lekarstwa spowiedzi i zadośćuczynienia. Wielką pomocą może być spowiedź. Gdy to możliwe – rozmowa z księdzem, do którego po prostu mamy zaufanie. Modlitwą i miłością można – dzięki Chrystusowi – przekroczyć wszelkie zło, odkryć ukrytą w Bogu szansę zamiany ran w nowe życie. Do Chrystusa bowiem należy ostatnie słowo.
Pojednanie z Bogiem, z innymi i ze sobą potrzebuje czasu. Nie trzeba go na sobie wymuszać jako kolejnego narzuconego sobie obowiązku. Raczej może trzeba pozwolić sobie na odkrycie do niego drogi. Na przyjęcie lekarstwa od Boga i od ludzi. Może będzie to czas na dopuszczenie do siebie smutku i żałoby, których zabrakło. Może będzie to nadanie dziecku imienia oraz próba nawiązania z nim kontaktu w modlitwie. Może wypowiedzenie tęsknoty czy nawet buntu wobec utraconego świata, wobec zbyt trudnej próby, która na nas spadła. Może modlitwa psalmem 130: „Z głębokości wołam do Ciebie Panie, Panie wysłuchaj głosu mego”. Może rozmowa i spowiedź.
Pamiętajmy o Chrystusie, który uczyni wszystko nowe, który naprawił to, co najgłębiej w nas zepsute, aby u Niego szukać pomocy. „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki”.