Wojciech Bryś 34. tydz., 1790 g, 44 cm, 6.11.2010 r.
Cud narodzin naszego Synka był niespodziewanie poprzedzony nagłym odejściem wód płodowych. Stało się to w piątek 5 listopada 2010 r. wieczorem, a już następnego dnia w sobotę Wojtuś był na świecie. Nic nie wskazywało na taki bieg wydarzeń. Do tej pory cała ciąża przebiegała bez jakichkolwiek zakłóceń. Na szczęście cała wyprawka była już gotowa, z wyjątkiem torby do szpitala. Dzidziusiowi tak spieszyło się na świat, że urodził się w 34. tygodniu ciąży. Ważył zaledwie 1790 gramów. Do samego końca nie znaliśmy płci dziecka. Tak właśnie razem z mężem chcieliśmy. Imiona jednak mieliśmy wybrane zarówno dla chłopca, jak i dla dziewczynki. Razem z mężem bardzo lubimy niespodzianki, a można powiedzieć, że Wojtek zapewnił nam je w nadmiarze od pierwszych sekund swojego ziemskiego życia.
Liczyłam bardzo mocno na to, że będę mogła przytulić Wojtka zaraz po narodzinach, choć na chwilkę do piersi, niestety nie było nam to dane? mimo swoich 9 punktów w skali Apgar powędrował prosto do inkubatora, natomiast mój odpoczynek po porodzie siłami natury nie trwał długo. Po niespełna dwóch godzinach o własnych siłach byłam już przy synku i przez szybkę w inkubatorze mówiłam mu, jak bardzo go kocham.
Pomimo przedwczesnego porodu nic nie wskazywało na poważniejsze komplikacje zdrowotne Wojtka. Wiedzieliśmy, że synek będzie musiał zostać w szpitalu dłużej ode mnie, nie przypuszczaliśmy, że sprawy skomplikują się aż tak bardzo. W dniu mojego wyjścia ze szpitala, tj. w czwartej dobie po porodzie, lekarka poinformowała nas, że w badaniu USG główki Wojtka stwierdzono krwawienie dokomorowe III stopnia. L Niezwykle trudno było nam to przyjąć do wiadomości. W kolejnym badaniu USG komory były coraz większe i wciąż się powiększały. Niestety zarówno my, jak i lekarze nic nie mogliśmy zrobić? pozostało nam tylko cierpliwe oczekiwanie na to, co przyniosą kolejne dni. Dla duchowego wsparcia i zapewnienia Wojtusiowi opieki dobrych Aniołków postanowiliśmy ochrzcić synka jeszcze w szpitalu. Pomimo tego że Wojtek karmiony był od samego początku przez sondę, nie zraziło mnie to i każdego dnia trzykrotnie odciągałam mleko dla synka w szpitalu w kuchni mlecznej. Nie zapomnę, kiedy pierwszy raz Wojtek przez sondę otrzymał moje mleko, była to zawrotna ilość 3 mililitrów!!! Dopiero po dwóch tygodniach nastała dla mnie bardzo ważna chwila: po raz pierwszy mogłam nakarmić Wojtka z butelki własnym mlekiem, wziąć go na ręce i przytulić do siebie. Nie zapomnę tego momentu do końca życia!
W szpitalu każdy dzień był bardzo podobny do poprzedniego, a my nie mogliśmy doczekać się, kiedy Wojtek pojawi się w domu. Przybierał regularnie na wadze i trenował umiejętność ssania, cały czas jednak tylko przez smoka w butelce. Tata powtarzał Wojtkowi każdego dnia, że najważniejsze o czym musi teraz pamiętać, to oddychanie, że po każdym wdechu musi być wydech i odwrotnie. Od samego początku nasz synek był bardzo spokojny i nie płakał, co zostało mu do dnia dzisiejszego. Płacz w wykonaniu Wojtka oznacza przeważnie głód, ewentualnie zmęczenie, a w ostatnich dniach pierwsze ząbki.
Ostatecznie po miesiącu leżenia w inkubatorze Wojtek nareszcie poznał swój dom: byliśmy bardzo wzruszeni i szczęśliwi zarazem. Perspektywa pierwszych Świąt Bożego Narodzenia spędzona wspólnie z naszym Skarbem dodawała nam wszystkim sił.
Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że czeka nas bardzo dużo pracy. Jednym z najważniejszych zaleceń dla Wojtka, jakie dostaliśmy, było to, żeby systematycznie rehabilitować Maluszka i regularnie udawać się z nim do rozmaitych poradni i lekarzy specjalistów, żeby cały czas mieć kontrolę nad jego stanem zdrowia. Od samego początku pobytu w domu Wojtek jest ćwiczony kilka razy dziennie zarówno przez rehabilitantów, jak i przez nas samych.
Poza tym nie ma praktycznie ani jednego tygodnia bez wizyty u lekarzy specjalistów. Dzięki tym wszystkim zabiegom i staraniom Wojtek dzielnie “goni” w rozwoju swoich rówieśników urodzonych o czasie. Jest bardzo pogodnym dzieckiem, powoli uczy się siadać i przymierza się do pełzania, a może nawet i do raczkowania? czas pokaże 🙂
W międzyczasie okazało się jeszcze, że wyniki badań krwi Wojtka są nieprawidłowe. Poziom hemoglobiny i żelaza był dużo poniżej normy, do tego stopnia, że trzeba było przetoczyć Wojtkowi jedną jednostkę krwi. Po przeprowadzeniu zabiegu Wojtek nabrał kolorów i stał się jeszcze bardziej ruchliwy niż do tej pory, a morfologia krwi wróciła do normy 🙂
W naszej walce o zdrowie Wojtka zawsze mogliśmy i możemy liczyć na wsparcie rodziny i pomoc ludzi dobrej woli. Cały czas wierzymy w to, że pomimo wszystkich zdrowotnych problemów Wojtuś wyrośnie na sprawnego i prawidłowo rozwiniętego chłopca. Będziemy go wspierać i pomagać mu ze wszystkich swoich sił.
Wreszcie na zakończenie chciałabym jeszcze dodać, że moje liczne próby przystawiania synka do piersi i odciągania mleka zakończyły się sukcesem? Wojtek dopiero po dwóch miesiącach odkrył, do czego tak naprawdę służy pierś i od tego czasu mleko mamy jest jego ulubionym pokarmem 🙂
Kwiecień 2014 r.
Witajcie, to znów ja! Kilka dni temu Tata pokazał mi zdjęcia na stronie Fundacji Wcześniak i przeczytał całą moją historię słowami na papier wówczas przelaną. Aż chce się dziś powiedzieć “Rety, jak ten czas szybko ucieka” zwłaszcza z perspektywy 3,5-latka, bo tyle właśnie wiosen sobie liczę. Choć słyszę często “ojej, jaki on malutki”, to i tak wiem swoje, że jestem już przecież dużym chłopcem.
Od czasu, kiedy pisał tutaj mój Tata, w moim życiu zmieniło się bardzo dużo: zacznę od tego, co w zasadzie najważniejsze… od mleka. Mleko od Mamy piłem prawie do drugiego roku życia. Piłbym pewnie jeszcze dłużej, ale Mamusia pewnego pięknego dnia oznajmiła, że… “Mleko się skończyło”. Z pewną dozą podejrzliwości, ale jednak dałem wiarę tym słowom i przerzuciłem się na wodę oraz mleko takie samo, jak piją dorośli. Rodzice powiedzieli mi, że to jest mleko prosto od krowy. Póki co wciąż próbuję zrozumieć i wyobrazić sobie, jak to jest możliwe, że człowiek pije mleko od krowy?! 🙂
Jako dzielny 3,5-latek staram się korzystać z życia pełną piersią i czerpać z niego całymi garściami: już jakiś czas temu nauczyłem się chodzić, później nauczyłem się mówić i teraz poznaję tajniki języka polskiego. Czasami, a może nawet często, dziwię się i nie potrafię pojąć, dlaczego coś mówi się tak, a nie inaczej (choć na logikę wydawać mogłoby się, że ma być właśnie inaczej). 🙂
Moim ulubionym do niedawna słowem było “dlaczego?”, ale od czasu kiedy spostrzegłem, że zarówno moi rodzice, jak i ogólnie ludzie dorośli mocno głowią się nad znalezieniem odpowiedzi na (wydawać mogłoby się) proste pytania, dałem sobie spokój. Poczekam cierpliwie i jak już będę starszy, to sam sobie poszukam tych odpowiedzi. Jeśli dorośli nie wiedzą, to przecież już się pewnie nie dowiedzą i muszę radzić sobie sam! 🙂
Do moich ulubionych czynności należy zabawa, a zwłaszcza wszelkie jej odmiany związane z muzyką i graniem na instrumentach. Bardzo lubię grać na harmonijce. Mógłbym na niej grać i grać, tylko niekiedy muszę zrobić przerwę, bo robię się czerwony i tata woła? ?oddech weź?. Przy zabawach muzycznych często jest wiele śmiechu. J Z innych zabaw bardzo interesuję się układaniem puzzli. Podobają mi się zwłaszcza te ze Świnką Peppą i z Kubusiem Puchatkiem. Jest to bardzo wciągająca zabawa i czasami trzeba się nieźle namęczyć, żeby dopasować do siebie poszczególne elementy.
Ostatnio odkryłem w sobie nową pasję, a mianowicie jestem domowym mechanikiem. Mam swój zestaw narzędzi, ale zdecydowanie wolę skrzynkę z narzędziami Taty. Kiedy nikt nie patrzy, po cichutku skradam się do szafy, jeszcze ciszej ją otwieram i z błyskiem w oku, a nawet dwóch oczach wyciągam narzędzia Taty. Rodzice nie wiedzą, że ja wiem, gdzie one są w domu położone i lepiej niech tak pozostanie. Nie muszą przecież o wszystkim wiedzieć. A teraz mój APEL do wszystkich czytających moją opowieść? CICHO SZA!!! Nic im nie mówcie, że wiem o narzędziach. W przeciwnym razie pochowają je przede mną i ciekaw jestem, kto wówczas będzie naprawy w domu wykonywał?! 🙂
Jeszcze jedną moją pasję jest słuchanie i oglądanie bajek i gazetek. Dzięki nim mój świat jest wciąż bardziej kolorowy i to z nich dowiaduję się wielu interesujących informacji, a moi książkowi przyjaciele są zawsze ze mną. Najwierniejszym spośród nich w ostatnim czasie stał się Koziołek Matołek. Wiem, że na niego mogę zawsze liczyć.
Jeżdżę z Tatą na różne zajęcia, gdzie wspólnie z ?Ciociami? bawimy się w przeróżne zabawy, a czasami nawet wymyślamy zupełnie nowe. Dorośli mówią, że to rehabilitacja, ale ja nie lubię tego słowa, bo jest dla mnie zbyt skomplikowane do wymówienia. W każdym bądź razie chyba wszyscy są zadowoleni z postępów, jakie robię, bo często słyszę, że rozwijam się coraz lepiej i że będzie dobrze. Nie za bardzo póki co rozumiem, o co w tym wszystkim chodzi, ale widzę często po zajęciach zadowolone i uśmiechnięte twarze moich rodziców, więc wiem, że to, co robię, jest dobre i właściwe. Mama i Tata mówią, że są ze mnie dumni, kiedy udaje mi się zdobyć jakąś kolejną nową umiejętność.
Muszę przyznać, że życie jest dla mnie fantastyczną Przygodą. Jestem szczęśliwy i choć napotykam wiele trudności i przeszkód, nigdy się nie poddaję. Staram się zawsze z optymizmem patrzeć w przyszłość. Dziś wiem już z całą pewnością, że z wszystkich, nawet najtrudniejszych sytuacji, trzeba starać się wychodzić obronną ręką, bo jest to możliwe, a zdobyte nowe doświadczenia należy wykorzystywać każdego kolejnego dnia. Jest to bardzo często trudne i pracochłonne, ale późniejsze efekty rekompensują cały wcześniejszy trud.
Póki co pozdrawiam wszystkich bardzo serdecznie. Bądźcie silni i nie poddawajcie się! Cieszę się, że mogłem podzielić się z Wami najważniejszymi informacjami dotyczącymi mojej Przygody! Jeszcze o mnie usłyszycie!!! 🙂
Dzieje Wojtka ciąg dalszy?
Hop, hop, jest tam kto?? Poznajecie mnie? Mam już 5 lat, a właściwie 5 lat i 2 miesiące. Jestem dzielnym przedszkolakiem, rosnę jak na drożdżach i wciąż poznaję tajniki otaczającego mnie świata. To nadzwyczajne, jakie wszystko dokoła mnie jest ciekawe. Niekiedy jestem blisko odkrycia jakiejś tajemnicy, ale nie wiedzieć dlaczego, rodzice nie zawsze podzielają mój entuzjazm? zwłaszcza, kiedy robię eksperymenty podczas kąpieli. Od kilku dni na przykład jestem już o krok od stworzenia eliksiru szczęścia, ale mama zawsze wejdzie do łazienki w nieodpowiednim momencie. Ostatnio nakryła mnie, gdy mieszałem sól kuchenną z szamponem, a wcześniej gdy wyduszałem pastę do zębów do wody. Chciałem przecież tylko, żeby woda w wannie nabrała nadzwyczajnych właściwości. Mówię mamie często: ?spokojnie, wszystko jest pod kontrolą?, ale nie wiedzieć dlaczego, kiedy to słyszy, wcale nie robi się spokojniejsza. Wierzę jednak, że kiedyś moje doświadczenia naukowe przyniosą pożądany efekt i stanę się poważanym w całym świecie naukowcem.
Nadal zadaję dużo pytań, jednak w tej kwestii nic się nie zmieniło. Dorośli tak, jak kiedyś, nadal nie znają odpowiedzi na wiele spośród nich. Ostatnio mój tata zrobił wielkie oczy, kiedy zapytałem go: “Dlaczego narysowałeś kółko do góry nogami??” Niby proste pytanie, a w odpowiedzi usłyszałem tylko ciszę i jedyne, co tata zrobił, to się do mnie uśmiechnął. Myślał chyba, że w ten sposób mnie udobrucha, ale nie ze mną takie numery. Za jakichś czas zapytam go o to samo ponownie, dam mu trochę czasu, żeby przejrzał kilka książek w poszukiwaniu odpowiedzi. Niezmiennie doskonalę umiejętności społeczne. Uczę się współdziałać z rówieśnikami i współpracować z nimi przy wykonywaniu rozmaitych zadań w przedszkolu. Wśród kolegów i koleżanek czuję się naprawdę dobrze, bo znajdujemy razem wspólny język. Z dorosłymi natomiast różnie to bywa, bo nie zawsze mnie rozumieją. Czasami mam nawet wrażenie, że są z innej planety. Mówią niektórzy, że kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa. Czy to prawda? Nie wiem, nie znam się? ale wiem jedno, dzieci na pewno pochodzą z Ziemi. To do nas należy ta planeta!!! 🙂
Cały czas jeżdżę na różnego rodzaju zajęcia. Choć niekiedy najzwyczajniej w świecie nie mam na to ochoty, to tata zawsze przekona mnie, że warto jechać i faktycznie po zajęciach zawsze jestem zadowolony i cieszę się, że dałem się namówić. Większość tygodnia mam zaplanowaną, ale są również takie dni, w których mam całkowicie wolne. Wtedy oddaję się wyłącznie przyjemnościom, tj. bawię się, oglądam bajki, no i eksperymentuję. Najczęściej wieczorem, leżąc już w łóżku obmyślam swój autorski program, jak będzie wyglądał jutrzejszy dzień. Zazwyczaj zakłada on, że rano idę obudzić rodziców? nie potrafię jednak zrozumieć tego, że oni rzadko kiedy chcą się ze mną bawić przed godziną szóstą rano. Jest to dla mnie nie do pomyślenia, bo przecież zabawa jest najlepszym, co może człowieka w życiu spotkać. No, ale niestety nie każdy podziela moje zdanie.
Jak przystało na zodiakalnego skorpiona, staram się zawsze bronić swoich racji. Nie pojmuję tylko tego, dlaczego innym nie zawsze to pasuje, zwłaszcza rodzicom, którzy przecież też są skorpionami. Wiem, że celowo planowali, żebym urodził się w innym czasie niż skorpionowym, ale zrobiłem im psikusa i urodziłem się przed wyznaczonym czasem, żeby nie mieli łatwo, lekko i przyjemnie. Niech wiedzą, że nie tylko oni są uparci.
Cierpliwie dążę do obranego wcześniej celu. Małymi kroczkami osiągam określone plany i jestem bardzo szczęśliwy, gdy daję radę zdobyć coś, co do niedawna było dla mnie nieosiągalne. Kiedy byłem na turnusie rehabilitacyjnym i do ćwiczeń miałem drabinkę gimnastyczną, początkowo szło mi bardzo ciężko to, żeby odpowiednio ją wykorzystać, czy też żeby się po niej wspinać. Z czasem sprawiało mi to coraz mniej problemów, a teraz kiedy dziadek zamontował taką drabinkę w moim pokoju, mogę ćwiczyć, bawić się przy niej i wspinać się na nią do woli? wychodzi to już nawet całkiem zgrabnie. Dodatkowo wspomnę jeszcze tu tylko, że jeszcze ani razu z niej nie spadłem, choć kilka razy było już naprawdę blisko, uff (tylko nic nie mówcie moim rodzicom? oni nie wiedzą, że wspinam się także pod ich nieobecność)!!! Do sufitu mam jeszcze przymocowaną linę, więc z drabinki przechodzę często na tę linę i jestem wtedy tarzanem. Gdy huśtam się na linie, czuję się wolny jak ptak. Niesamowite uczucie? spróbujcie sami (po kryjomu, bo inaczej Wasi rodzice także pewnie się nie zgodzą). Oczywiście nie chciałbym nikogo sprowadzać na złą drogę, ale mam naturę wojownika (imię mnie do czegoś zobowiązuje) i buntownika (tata mówi, że mam to po mamie).
Dzięki mamie uczę się tego, w jaki sposób okazywać swoje emocje. Cieszę się, że wskazuje mi ona, że każda z nich jest właściwa i tego, żeby żadnej z nich nie tłamsić w sobie. Dzięki temu jestem szczęśliwy, bo umiem zarówno śmiać się i radować, jak również płakać i być smutnym, A co najważniejsze mam do tego prawo. Tak, jak i mam prawo do tego, by mówić, że coś mi się nie podoba oraz do tego, żeby otwarcie mówić o swoich pragnieniach. Ze swojego słownika jakiś czas temu wyrzuciłem słowo ?muszę? i od tego czasu jestem spokojniejszy, działam bez presji i zbędnego napięcia i mam świadomość, że nie jestem zniewolony ciągłym ?muszeniem?. To też daje pewną wolność. Spróbujcie zrobić tak samo, bo warto. Cieszę się także z tego, że rodzice wsłuchują się w to, co do nich mówię i choć nie zawsze spełniają moje prośby (mówią, że to ze względu na moje dobro i bezpieczeństwo), to współpraca między nami wygląda naprawdę obiecująco i co najważniejsze? wszyscy jesteśmy po tej samej stronie mocy!!! 🙂
Niedługo w przedszkolu będę miał balik. Nadal mam jeszcze pewne wątpliwości, w jaką rolę się wcielę. Z jednej strony chciałbym być rycerzem, ale z drugiej strony chciałbym być wojownikiem ninja. Zarówno rycerz, jak i wojownik ninja walczą o dobro tego świata. To zupełnie tak, jak ja? też chciałbym, żeby dobro zawsze zwyciężało. Wiem, że żeby ochronić dobro przed złem, potrzebny jest często upór i zawzięcie, ale jestem już dużym chłopcem i jestem gotowy na różne wyzwania. Mam tylko nadzieję, że cała moja drużyna zabawek stanie po mojej stronie i wspólnymi siłami zapewnimy bezpieczeństwo całemu światu. Tata zawsze powtarza, że to dlatego, że w swoim krótkim życiu przeszedłem już tak dużo, dziś nie są mi straszne żadne wyzwania.
Życie jest dla mnie nadal fantastyczną przygodą i każdego dnia próbuję je nieco okiełznać. Ono jednak nie daje za wygraną i każdego ranka zaskakuje mnie na nowo. Bardzo podoba mi się to, że nigdy nie wiem, tak do końca, co może przynieść mi kolejny dzień i czego mogę się po nim spodziewać. Tymi optymistycznymi wieściami na dziś będę kończył, ale wkrótce odezwę się znów, żeby opisać Wam relacje z mojego życia. Na zakończenie napiszę Wam moje credo “Nie poddawajcie się, bo świat należy do nas!!!”
Styczeń 2017
PIĘKNE JEST TO ŻYCIE!!!
Witajcie wszyscy! Jestem bardzo szczęśliwy i zadowolony, że znowu tu jestem, że znowu jest mi dane opowiedzieć Wam o mojej Przygodzie, o moim szczęśliwym życiu pełnym nieoczekiwanych zwrotów akcji. Jestem w nim głównym bohaterem i zazwyczaj mam to szczęście, że mogę odgrywać główną rolę, ale czasami zajmuję miejsce w tylnym rzędzie, żeby z dalszej perspektywy przypatrywać się wszystkiemu, co mnie otacza. Nadal uwielbiam robić różne eksperymenty, zwłaszcza po ostatniej Nocy Naukowców. Śmiało mogę powiedzieć, że podobnie, jak w ubiegłym roku, bycie odkrywcą i naukowcem jest tym, co w ciągu ostatnich 12 miesięcy fascynowało mnie najbardziej. Nie zawsze doświadczenia przynosiły spodziewany efekt, a niekiedy nawet zupełnie przeciwny do oczekiwanego, co nie zmienia faktu, że będę podejmował kolejne próby osiągnięcia coraz to wyższego poziomu umiejętności. Tata zapełnił całe wielkie pudło różnymi materiałami potrzebnymi do przeprowadzenia doświadczeń. W wolnych chwilach zaglądamy do książek, w których opisane są dokładnie poszczególne eksperymenty i wykonujemy te, na które mamy w danej chwili czas, siły i chęci.
Nieustannie zastanawiam się nad tym, kim zostanę, kiedy będę już dorosły?! W trakcie jednej z podróży oznajmiłem rodzicom, że skupię się w swoim życiu na czterech obszarach aktywności. Po pierwsze będę chemikiem, po drugie majsterkowiczem, po trzecie konstruktorem, a po czwarte (i to chyba jest to, na czym zależy mi najbardziej) będę…WOLNYM CZŁOWIEKIEM!!! Pracę nad osiągnięciem tego ostatniego rozwiązania, rozpocząłem już teraz, bo na naukę nigdy nie jest zbyt wcześnie. Dobrze, że mam oparcie w moich rodzicach, na których zawsze mogę liczyć.
Oprócz snucia planów na przyszłość, uwielbiam robić delikatne psikusy… tak już mam i raczej nie planuję tego zmieniać, bo dzięki temu życie jest bardziej kolorowe, jest pełne uśmiechu i niespodzianek. PIĘKNE JEST TO ŻYCIE! Uwielbiam się też śmiać, a do tego przydatne są też dobre żarty. Ostatnio wymyśliłem nawet jeden sam: pytam tatę: “Tato, a dlaczego słoń ma trąbę?”. Tata po chwili odpowiedział mniej więcej tak… ????”. No to nie pozostało mi nic innego, jak rozwiać wszelkie wątpliwości taty… ? Bo nie jest żyrafą”, hihihi, nieźle co? Jak na pierwszy raz! Będę próbował wymyślać kolejne dowcipy, a jeśli uda mi się to, wówczas na pewno podzielę się z Wami moimi pomysłami.
Zaczynam w coraz większym stopniu udzielać się też w kuchni. Lubię pichcić razem z mamą. Staram się podpatrywać, kiedy mama przygotowuje jakieś smakołyki. Jest wówczas szczęśliwa i mówi, że to jest jej żywioł. Dzięki niej nauczyłem się gotować kompoty. Mama nazwała mnie ?kompotowym specjalistą”. Nawet, jeśli coś mi się nie udaje, to nigdy się nie poddaję i podejmuję kolejne próby. Niekiedy nawet po jego ugotowaniu, rozlewam gotowy napój do kubków. Jest to bardzo ciekawy proces, móc spoglądać na napełniające się płynem naczynia. Potrafię też samodzielnie obrać i pokroić owoce potrzebne do kompotu. Najbardziej lubię kompoty z jabłek i z gruszek.
Pozostając przy kulinariach, to nie wiem, czy już Wam wspominałem, ale tym, co najbardziej lubię jeść, są naleśniki. Zazwyczaj przygotowuje je moja mama, a ja pałaszuję je później tak chętnie, że aż trzęsą mi się uszy. Jednak pewnego dnia było inaczej… Mama była wówczas razem ze mną w kuchni, ale zajmowała się czymś innym. Poprosiłem ją, żeby pomogła mi trochę, a ja spróbuję przygotować ciasto na naleśniki. Jak postanowiłem, tak zrobiłem i moje pierwsze w życiu ciasto na naleśniki było gotowe, a mama później dokończyła potrawę na patelni. Tata po zjedzeniu powiedział, że bardzo mu smakowało i że jest ze mnie dumny. To dla mnie bardzo ważne i niezwykłe, że czas spędzony w kuchni może być tak owocny i zarazem tak bardzo może zbliżać do siebie rodzinę.
Niezmiennie moim ulubionym zajęciem jest zabawa. Uwielbiam się bawić zarówno w domu, jak i na dworze na placach zabaw. Niekiedy mamy tylko z rodzicami nieco odmienne zdanie na temat tego, kto ma po zabawie posprzątać. Staram się tłumaczyć mamie i tacie, że nie jest to tak jednoznaczne i oczywiste, jak mogłoby się wydawać. Raz nawet mieliśmy z tatą poważną dyskusję na tym polu. Kiedy tata zaczął sprzątać po naszej zabawie, nagle odzywa się do mnie: ?Właściwie Wojtku, to ty też powinieneś sprzątać, a nie tylko ja!”. Czułem, że coś się święci, ale zachowałem przytomność umysłu i szybko odpowiedziałem: ?Nie tato, wiesz przecież, że wszyscy mają jakieś obowiązki… a ja mam inne”, hihi. Kątem oka dostrzegłem, że tata nie spodziewał się takiej odpowiedzi i znieruchomiał, zupełnie jakby nie wiedział, co ma odpowiedzieć. Po chwili uśmiechnął się jednak szeroko i wspólnymi siłami wzięliśmy się za sprzątanie.
Z nowości dotyczących moich zabaw, to w tym roku zacząłem dostrzegać walory gry w piłkę nożną. Coraz częściej w przedszkolu, a także po przedszkolu z kolegami, bądź też z tatą, gramy w piłkę. Najbardziej lubię stać na bramce. Mam nawet swoje rękawice bramkarskie. Kiedy udaje mi się obronić strzał, jestem bardzo szczęśliwy, bo wiem, że znów pomogłem swojej drużynie i że koledzy są szczęśliwi, tak samo, jak i ja.
Jestem już “zerówkowiczem”. Od września natomiast pójdę do szkoły. Niby wiem, że czas płynie nieustannie i nic nie jest w stanie go zatrzymać, ale tak bardzo chciałbym, żeby moje koleżanki i koledzy pozostali przy mnie także po zakończeniu przedszkola. Rozumiemy się świetnie, spotykamy się nawet poza przedszkolem i nie wyobrażam sobie, że mogłoby ich zabraknąć. Póki co jednak staram się nie wybiegać aż tak daleko w przyszłość i korzystam z ostatnich chwil mojej edukacyjnej beztroski.
Cieszę się również z tego, że moi rodzice mają do mnie coraz więcej zaufania. Wprawdzie latem chyba trochę nadużyłem tego zaufania, ale jestem coraz starszy i coraz bardziej świadomy. Sytuacja latem wyglądała tak… szykowaliśmy się z mamą do wyjścia na plac zabaw. To wtedy w głowie pojawił mi się zwariowany pomysł. Żeby go zrealizować potrzebne było jednak równoczesne spełnienie dwóch warunków albo może bardziej potrzebny był sprzyjający zbieg okoliczności… Wtedy tata wyszedł z domu i nie zamknął drzwi na klucz, a mama poszła na chwilę do łazienki. O to chodziło… hm, tylko czy to faktycznie był zbieg okoliczności? Nie sądzę… to było przeznaczenie, hi hi. Pomyślałem: ?Teraz albo nigdy”. Pobiegłem szybko do skarbonki i wyciągnąłem z niej 5 zł. Po cichutku otworzyłem drzwi wejściowe do mieszkania i jeszcze ciszej wyszedłem z domu. Na twarzy momentalnie poczułem powiew wolności. Tak,świat stanął przede mną otworem. Zbiegłem po schodach i wybiegłem przed klatkę. Byłem na dworze. Sam. Tu zaczyna się druga część opowieści…
W tym czasie tata zadzwonił do mamy, żeby dowiedzieć się, czy jesteśmy już na placu zabaw. Mama odpowiedziała, że jeszcze nie, ale zaraz zejdziemy. Okazało się jednak, że mnie nie było już w domu. Na placu zabaw też mnie nie było. Spokojnie, spokojnie, ja miałem wszystko pod kontrolą. Wiedziałem, co robię i tylko ja to wiedziałem. Po około 10 minutach uśmiechnięty od ucha do ucha pojawiłem się obok zdenerwowanego i wyraźnie wystraszonego taty. Ujrzeć jego zdziwienie na twarzy, kiedy mnie zobaczył… bezcenne! A ja? Stałem uśmiechnięty z lodem w wafelku w ręce i krzyknąłem z ogromną radością: ?Tato, patrz, pierwszy raz zrobiłem samodzielnie zakupy bez niczyjej pomocy. Kupiłem sobie loda rożka”. Widać było, że tata odetchnął z wielką ulgą. Przytulił mnie i powiedział, że jestem bardzo samodzielny, ale na przyszłość mam pamiętać o tym, żeby informować o tym, że wychodzę i dokąd wychodzę.
Jak pewnie wszystkim wiadomo, uwielbiam słuchać, kiedy ktoś czyta mi książki. Od pewnego czasu przestało mi to jednak wystarczać. Poczułem, że to jest już ta pora, żeby nauczyć się czytać samemu. Dzielnie ćwiczyłem z tatą przez długi czas. Wielkimi krokami zbliżały się moje urodziny. W przeddzień urodzin poprosiłem tatę, żeby na chwilę przestał czytać i chwyciłem książkę, którą czytał. Był to ?Pan Kuleczka. Światło”. Zacząłem czytać i na dobry początek przeczytałem całą stronę rozdziału ?Telefon”. W dniu urodzin natomiast, już po zakończeniu przyjęcia, ponownie chwyciłem ten sam rozdział “Pana Kuleczki” i tym razem przeczytałem dwie strony. Dwa dni później wiedziałem już, że dziś jest ten dzień, że nadeszła wiekopomna chwila… przeczytałem samodzielnie cały rozdział ?Telefon”, czyli aż 6 stron (wprawdzie z obrazkami, ale cicho sza… liczy się, że było 6 stron książki).
Nadal uwielbiam grać na instrumentach muzycznych, słucham piosenek i układam chętnie klocki wszelkiego rodzaju. Niezmiennie uczęszczam na przeróżne zajęcia, choć zmienia się ich specyfika i częstotliwość. Na szczęście moi rodzice zawsze znajdują czas i siły, żeby wszędzie ze mną jeździć i aktywnie pomagają mi w zdobywaniu nowych umiejętności. Cieszę się, że razem tworzymy tak dobrze zgrany zespół, w którym każdy na każdego może liczyć i w którym wszyscy wspierają się nawzajem. Aha, zapomniałbym? Od kilku tygodni zacząłem nosić w uchu aparat, który znacznie polepszył moje słyszenie. Dzięki niemu słyszę wyraźnie poszczególne wyrazy, słyszę też dokładniej różnice w wymawianych przeze mnie literach, dzięki czemu znacznie łatwiej przychodzi mi nauka prawidłowej wymowy.
Mam nadzieję, że ten świeżo rozpoczęty 2017 r. przyniesie wiele niespodzianek, wiele zaskoczeń, że spełnią się moje marzenia (mam nawet takie jedno wyjątkowe, ale powiem Wam o nim dopiero wtedy, kiedy już przygotuję mojego tatę na konieczność jego realizacji. Trzymajcie kciuki, żeby mi się to udało, hi hi).
Życzę Wam wszystkim cudownego roku, pełnego fascynujących przygód, jak najmniej codziennej prozy życia i całego mnóstwa fantastycznej zabawy, bo jakże nudne byłoby życie bez możliwości wprowadzania swoich, nawet najbardziej zwariowanych pomysłów w życie, właśnie podczas niej.
Do usłyszenia wkrótce. Z pewnością niedługo znów się odezwę i opowiem Wam o moich kolejnych świeżo zdobywanych doświadczeniach, o przeżyciach, o marzeniach, o planach oraz o ich realizacji. Bądźcie szczęśliwi i unoście się na skrzydłach, niczym ptaki. Z wysokości, choć wszystko jest mniejsze, widać więcej i marzenia zataczają szersze kręgi. Ja wciąż w nie wierzę i to pozwala mi na zdobywanie kolejnych szczytów.
Styczeń 2018
Witajcie!
Bardzo długo zabierałem się do tego, żeby napisać coś nowego, żeby podzielić się z Wami tym wszystkim, co mi w duszy gra. 2017 r., jak i poprzednie, przyniósł w moim życiu mnóstwo zmian. Rodzice mówią, że odkąd poszedłem we wrześniu do szkoły to spoważniałem, ale i tak moim ulubionym zajęciem jest robienie psikusów.
Zacznę może od początku. Rok 2017 przywitałem z nowym sprzętem, który wpłynął na zdecydowaną poprawę mojego funkcjonowania. Otóż, w badaniach okresowych mojego słuchu, okazało się, że moje lewe ucho potrzebuje wsparcia i wzmocnienia. Zacząłem nosić aparat słuchowy, który spełnia swoją rolę i dzięki niemu słyszę nawet szepty rodziców, czyli to wszystko, czego oni nie chcą, żebym słyszał, hi, hi.
Początek 2017 r. to także czas, kiedy odkryłem pewien niezwykle skuteczny środek nasenny. Tata zapoznał mnie z tajnikami sudoku. Polubiłem ich rozwiązywanie, a niekiedy zdarzało się, że usypiałem podczas wypełniania cyframi kolejnych kratek. W pewnym momencie zacząłem nawet podejrzewać, że tata po to nauczył mnie rozwiązywać sudoku, żeby wywinąć się od codziennego, wieczornego czytania bajek. No, ale nie ze mną takie numery, hi, hi! Słuchanie, jak tata czyta mi przed spaniem, nadal jest jednym z moich ulubionych zajęć. Książkami, które obecnie najbardziej lubię czytać, są wszystkie części ?Misia Paddingtona?. Rodzice zabrali nawet mnie i moją siostrę ? Marysię, do kina na film o misiu Paddingtonie. Jak się jednak okazało, film, choć interesujący, jak dla mnie i tak nie dorównuje książce. To dzięki książce, kiedy zamykam oczy, świat nabiera zupełnie innych barw i kształtów? dotyczy to również świata Paddingtona oraz samego misia, który w mojej głowie wygląda zupełnie inaczej, niż przedstawiono go w filmie.
Rok 2017 to także czas, w którym wiele rzeczy zrobiłem po raz pierwszy. Na wstępie napiszę o pierwszym samodzielnym zawiązaniu przeze mnie butów. W głowie teraz właśnie słyszę fanfary z tej okazji, hi, hi. Moja pierwsze kokardka została zawiązana sposobem, którego nauczyła mnie moja babcia ? Małgosia, czyli z dwóch pętelek zawiązanych na krzyż.
W ubiegłym roku kontynuowałem z coraz większym zaangażowaniem grę w piłkę nożną. Lubię zarówno stać na bramce, jak i grać w polu. Czasami myślę, że fajnie byłoby w przyszłości zostać piłkarzem. W 2017 r. byłem już nawet na dwóch treningach w Lechu Poznań. Okazało się jednak, że treningi piłkarskie to nie jest to, czego spodziewam się po piłce nożnej. Ja chcę grać, strzelać, bronić, podawać, a nie wykonywać jakieś ćwiczenia, które moim zdaniem mają niewiele z piłką nożną wspólnego. Tata wprawdzie mówi mi, że tak wyglądają treningi piłkarskie, że równie ważne, co gra, są rozmaite ćwiczenia z piłką i bez piłki. Niemniej jednak po dwóch treningach uznałem , że to nie jest to, czego pragnę i póki co jestem piłkarzem samoukiem. Jestem bardzo szczęśliwy, kiedy razem z kolegami albo z tatą wychodzimy na dwór pograć w piłkę. Nawet fakt, że teraz dość szybko robi się ciemno, w niczym nam nie przeszkadza.
Kolejną rzeczą, którą zrobiłem w 2017 r. po raz pierwszy w życiu, było zbudowanie prawdziwego szałasu w lesie. Było to w Dzień Dziecka i była to niespodzianka przygotowana przez moich rodziców i moją ciocię ? dla mnie, mojej siostry i naszego kuzyna. Na początku wydało mi się to wszystko bardzo podejrzane, że rodzice wywieźli nas do lasu. Przypomniałem sobie bajkę ? ?Jaś i Małgosia? i na wszelki wypadek zostawiałem za sobą charakterystyczne ślady, pomyślałem sobie, że niby moich rodziców znam, ale ?przezorny zawsze ubezpieczony?, hi hi. Na szczęście moje podejrzenia okazały się błędne, tu naprawdę chodziło o szałas i już wkrótce został on przez nas zbudowany. Co ciekawe, kilka dni temu byłem w tym samym miejscu i? szałas nadal stoi i to w nienaruszonym stanie.
2017 r. to także czas zakończenia przeze mnie przedszkola. Na uroczystości kończącej pewien etap w moim życiu było bardzo dostojnie i wesoło, śpiewaliśmy, tańczyliśmy, a na koniec było ślubowanie. Wkrótce po tym wydarzeniu straciłem swojego pierwszego zęba, którego zostawiłem sobie na pamiątkę. Do dziś wypadły mi już cztery i kolejne cztery się już dość konkretnie ruszają. Mam tylko nadzieję, że nie wypadną wszystkie w tym samym czasie, bo ciekawy jestem, jak w takiej sytuacji będę mówił i jak będę jadł.
Z dniem 1 września 2017 r. stałem się natomiast uczniem klasy I szkoły podstawowej. To niesamowite uczucie, móc mówić o sobie ?uczeń?. To brzmi dumnie. Kiedy mniej więcej miesiąc później zostałem pasowany oficjalnie na ucznia (i to ogromną niebieską kredką!!!) oraz dostałem legitymację szkolną, wówczas poczułem się już uczniem w pełnym tego słowa znaczeniu. Podczas pasowania miałem do powiedzenia fragment wiersza. Wspominam o tym dlatego, ponieważ to właśnie wtedy poczułem bakcyla do występów przed publicznością i do recytowania wierszy. Niedługo później w szkole został ogłoszony konkurs recytatorski. Zgłosiłem się do udziału w nim. Recytowałem wiersz ?Psi arystokrata? i zostałem laureatem na poziomie szkolnym! Rodzice mi pogratulowali i powiedzieli, że spisałem się na medal i że mogę być z siebie dumny. To bardzo miłe uczucie otrzymać dyplom z rąk samej pani dyrektor. Poczułem się wyjątkowo.
Już wkrótce okazało się, że to nie koniec niespodzianek w 2017 r. Otóż, w dniu 17 listopada 2017 r. miał miejsce Wielkopolski Dzień Wcześniaka. W trakcie tych obchodów wcześniaczej braci doszło do bardzo miłego spotkania. Otóż miałem wielką przyjemność poznać osobiście Panią Magdaleną Sadecką-Makaruk, czyli założycielkę naszej Fundacji. Było to dla mnie bardzo ważne i wartościowe spotkanie. Bardzo ucieszyłem się także wtedy, kiedy zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie. Mam teraz prawdziwą pamiątkę z tego dnia. Dowiedziałem się przy okazji, że jestem pierwszym podopiecznym Fundacji, cieszę się z tego ogromnie!
Na zakończenie tego jakże bogatego w przeróżne wydarzenia roku, chciałbym opowiedzieć o bardzo ważnym dla mnie fakcie, jaki miał miejsce 31 grudnia 2017 r. To w ten dzień, na zakończenie roku, ułożyłem kostkę Rubika? troszkę pomagał mi tata, ale minimalnie. Układanie tej kostki to doskonały trening dla moich szarych komórek? i jak się okazuje nie tylko moich, hi, hi. To niesamowite móc zrobić coś, co do niedawna było rzeczą totalnie abstrakcyjną. Pokonałem kolejną barierę, która była wcześnie nie do pokonania!
Tego właśnie chciałbym Wam wszystkim, Koledzy i Koleżanki Wcześniaki, życzyć w 2018 r. ? pokonujcie trudności i przeszkody, nawet jeśli wydają się niemożliwe do pokonania. Smak tego uczucia, że coś się udało po raz pierwszy, jest niesamowity, a towarzysząca temu radość niepowtarzalna. Nie poddawajcie się nigdy, bo zbyt dużo rzeczy mamy na tym świecie do zrobienia, żeby spocząć na laurach. Cieszmy się każdą chwilą i czerpmy z codzienności pełnymi garściami. Powtórzę to, co kilka lat temu? świat należy do nas! Trzymam za Was wszystkich kciuki i do usłyszenia wkrótce.
Witajcie!
To ja, ten sam, choć nie taki sam. Jestem coraz starszy, coraz bardziej samodzielny i coraz bardziej ciekawy świata.
Rok 2019 przyniósł w moim życiu wiele zmian. Szczerze mówiąc za zmianami to aż tak bardzo nie przepadam, a już zwłaszcza za niespodziankami. Wiem, wiem, to może nietypowe, ale tak już mam. Lubię mieć wszystko poukładane i zaplanowane, a następnie lubię ten plan skrupulatnie realizować. Rodzice mówią, że prowadzę typowo zadaniowy tryb życia. Przyznaję im w tej kwestii rację.
W mijającym roku zyskałem kilka nowych umiejętności. Pierwszą z nich była nauka jazdy na łyżwach. Bardzo lubię ten rodzaj aktywności i nauczyłem się już jeździć całkiem samodzielnie. Zdarzają się oczywiście czasami upadki, ale to przede wszystkim powstania są spektakularne!!! Na początku roku 2019 zapałałem także miłością do skoków narciarskich. Myślicie, że skoro mieszkam w Poznaniu, to niemożliwe jest uprawianie tego sportu?! Nie bardziej mylnego… razem z moim najlepszym kolegą, przygotowywaliśmy regularnie turnieje skoków. Rozbieg był w jednym pokoju, wybicie na korytarzu, a lądowanie w drugim pokoju. Po kilku tygodniach (z niezrozumiałych dla mnie przyczyn), nasze zawody zaczęły przeszkadzać sąsiadom z piętra poniżej. Słyszałem, jak mówili do moich rodziców, że boją się, że lampa z sufitu spadnie im na głowę… Nie pozostało nam nic innego, jak zmienić nieco zasady konkursów. Odtąd skoczkami stały się papierowe samoloty, które fruwały po pokoju… to jednak nie było już to samo… Tak czy inaczej, czułem się przez pewien czas, jak prawdziwy skoczek!
Niezwykle ważnym wydarzeniem w 2019 r. było zaangażowanie się przeze mnie i moich najbliższych w akcję sprzątania świata. Bardzo zależy nam na tym, żeby nasza planeta była czysta i jak najdłużej nadawała się do życia. Gorąco namawiam wszystkich (zwłaszcza dorosłych) do aktywności i do pomocy w procesie ratowania Ziemi. Zdajemy sobie sprawę, że w dzisiejszych czasach jest to trudne, ale jeśli każdy człowiek rozpocznie zmiany od siebie, wówczas wspólnymi siłami możemy dokonać cudów i uratować nasz świat. A wszystko po to, żeby kolejne pokolenia ludzi mogły tu swobodnie żyć. Pomyślcie o nas, o dzieciach!!! Zachęcam i proszę wszystkich – bierzecie udział w tej akcji, a najlepiej dbajcie o swoje otoczenie przez cały rok.
Co do mojego dorastania, to tak naprawdę dojrzały poczułem się w kwietniu. To bowiem od tego czas, rodzice zgodzili się na to, żebym mógł samodzielnie wracać z zajęć sportowych organizowanych na boisku szkolnym. Poczułem się wtedy taki odpowiedzialny i poczułem, że rodzice mają do mnie duże zaufania. Jeszcze bardziej zauważyłem to wkrótce później, kiedy rodzice zgodzili się na to, żebym trasę tę pokonywał rowerem. Cieszę się, że rodzice we mnie wierzą, a ja wiem, że sobie poradzę. Chciałbym w tym miejscu powiedzieć o jeszcze jednym ważnym wydarzeniu, które niedługo czeka mnie życiu. W maju 2020r. będę przystępował do Pierwszej Komunii Świętej. Już od września zaczęliśmy przygotowania w szkole i w kościele. Nie mogę się już doczekać.
W 2019 r. poczułem w sobie nauczycielskie powołanie. Moim uczniem, a właściwie uczennicą została moja siostra – Marysia. Nauczyłem ją robić fikołki do tyłu. Nauka ta dość szybko przyniosła spodziewane efekty. No i zastanawiam się teraz, czy to moja podopieczna jest taka zdolna, czy też może to we mnie tkwi tajemnica sukcesu i w moich metodach treningowych? Odpowiedzi na to pytanie nie będę jednak szukał, bo najważniejsze, że przy naszej współpracy, daliśmy radę osiągnąć cel i moja siostra fika już nie tylko w przód, ale i w tył. Hm, może jednak rodzice mają rację z tym moim zadaniowym trybem życia?!
Dużo uwagi poświęcam mojemu nowemu hobby. Zacznę jednak od początku… Któregoś dnia powiedziałem tacie, że chciałbym się nauczyć układać kostkę Rubika 3x3x3. Okazało się, że tata wziął sobie to do serca i zarwał kilka nocy na to, żeby zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Ku mojemu zadowoleniu, nauczył się, a następnie zaczął wtajemniczać i mnie. Od samego początku, bardzo mi się to spodobało i już wkrótce opanowałem tę umiejętność. Któż mógł jednak wtedy przypuszczać, że stanie się to moją prawdziwą pasją. Nabrała ona tak dużych rozmiarów, że nauczyłem się układać też kostki większych rozmiarów. To wspaniałe uczucie, kiedy na twoich oczach, warstwa po warstwie tworzy się zwarta i poukładana całość. Mamy razem z tatą takie postanowienie, a może bardziej to nasz plan, żeby w 2020 r. ułożyć kostkę 11x11x11. To duże wyzwanie. Trzymajcie za nas kciuki!
Co do innych moich zainteresowań, to chciałbym opowiedzieć jeszcze o dwóch, a mianowicie o szachach i o piłce nożnej. W szachy gram często z moim tatą, ale chciałem pograć też z kimś innym. Okazało się, że niedaleko naszego domu klub osiedlowy, gdzie jest kółko szachowe. Co jakichś czas chodzimy na te zajęcia i gramy. Jest to dla mnie o tyle ciekawe doświadczenie, że poza mną i moim kolegą z klasy, wszyscy gracze to osoby dorosłe. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie dają oni nam żadnych forów. Dzięki temu czujemy, że możemy się wiele nauczyć, bo nikt nie daje na wygrać. Z kolei jeśli już wygramy, to wiemy, że wygrana była w 100% na serio. No, a wygrywamy najczęściej z… moim tatą.
W kwestii piłki nożnej, to wreszcie stało się… doczekałem się! Po kilkukrotnym namawianiu taty, żebyśmy pojechali na mecz, w październiku stawiliśmy się na stadionie Lecha Poznań. Była fantastyczna atmosfera i mnóstwo ludzi na trybunach. Było to dla mnie naprawdę duże wydarzenie i niezapomniane przeżycie. Mam nawet wklejony na pamiątkę bilet z tego meczu do pamiętnika. Lech grał z Zagłębiem Lubin i niestety przegrał, ale i tak bawiłem się świetnie. Doping trwał przez cały mecz. Te wszystkie przyśpiewki, które znałem, śpiewałem razem z innymi. Ciekawe, kiedy ponownie wybierzemy się na stadion? Wierzę i mam nadzieję, że stanie się to już na wiosnę… jeszcze w tym sezonie ligowym.
Na zakończenie opowiem Wam coś, w co trudno uwierzyć patrząc na słoneczną pogodę tej zimy. Otóż, 12 grudnia 2019 r. (to pamiętna data), w Poznaniu spał delikatny śnieg, który cieniutką warstwą pokrył boisko szkolne. Prędko chwyciłem łopatę do odśnieżania i pobiegliśmy razem z moim kolegą na to boisko. Dobrze, że łopata była, bo dzięki niej pozgarnialiśmy śnieg i … ulepiliśmy bałwana!!! Kto wie, być może to jedyny bałwan tej zimy. Był on dość oryginalny, bo składał się tylko z dwóch części (nie miał albo głowy, albo nóg… zależy od której strony patrzeć). Nie mieliśmy też garnka i marchewki, bo to był wyścig z czasem, żeby się śnieg nie rozpuścił. Tak, czy inaczej byliśmy przeszczęśliwi. Następnie ten ciężką pracą zgarnięty śnieg, wykorzystaliśmy do robienia kulek i zrobiliśmy bitwę na śnieżki. Sezon zimowy został rozpoczęty… i gorąco wierzę, że nie został jednocześnie zakończony…
Jak widzicie, każdego dnia staram się aktywnie odkrywać kolejne tajemnie otaczającego świata. Szukam niezmiennie nowych przygód i wrażeń. Tak bardzo cieszę się na każdy kolejny dzień. Nie mogę tylko nadal zrozumieć moich rodziców, którzy niespecjalnie są zadowoleni, kiedy budzę ich o 6.00-6.30 rano. Zwłaszcza nie wiem, o co im chodzi, kiedy akurat jest sobota, czy też niedziela i mamy wolne. Przecież logicznym wydaje się być fakt, że skoro mamy wolne, to oznacza tyle, że możemy więcej czasu przeznaczyć na zabawę i nowe odkrycia. Nie rozumiem dlaczego dorośli właśnie w weekendy chcą spać dłużej?! Po co?! Nie szkoda im dnia?! Moim zdaniem nie ma to żadnego sensu. Ciekawe, co Wy o tym sądzicie? Odpowiedzi na to i na inne nurtujące mnie pytania będę szukał w 2020 r. Mam nadzieję, że uda mi się je uzyskać i w przyszłym roku podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami. Póki co bądźcie szczęśliwi i radośni. Każdego dnia bądźcie dzielni! Trzymajcie się i powodzenia.