Bliźniaki, Marceli i Lukrecja, sprawiły swoim rodzicom niespodziankę, pojawiając się na świecie za wcześnie. Bliźnięta urodziły się w Wigilię Bożego Narodzenia i spędziły w szpitalu półtora miesiąca. Posłuchajcie, jak przyjście bliźniaków na świat zmieniło życie zawodowe ich mamy.
Subskrybuj nasz kanałKatarzyna Nawrocka: Dzień dobry, dzisiaj porozmawiamy o bliźniakach, czyli witamy w kolejnym odcinku programu „Pośpiesznym na świat”. Pani Magdaleno, jest Pani mamą bliźniaków urodzonych przedwcześnie. Opowiedzmy o dzieciach.
MZ: Tak, jestem mamą bliźniąt. Marceli i Lukrecja mają 11 lat. Obecnie są w piątej[1] klasie, a urodziły się w 2009 roku w Wigilię.
KN: W Wigilię? To miała Pani przygodę świąteczną.
MZ: To był wieczór wigilijny i pamiętam do dzisiaj, że po moim porodzie lekarz poszedł dzielić się opłatkiem z personelem.
KN: Czy coś wskazywało na przedwczesny poród?
MZ: Tak naprawdę ja nie wiedziałam, że ciąża bliźniacza jest obarczona ryzykiem przedwczesnego porodu. Tak było w moim przypadku. Dzieci rosły, ale szyjka macicy się skracała i w pewnym momencie lekarz powiedział, że muszę jechać do szpitala. Miałam wrócić do domu spakować się i pojechać do szpitala. Pojechałam, zostawiłam przed szpitalem samochód i wróciłam po ten samochód dopiero 1,5 miesiąca później. Cała historia trwała tyle czasu.
Pobyt w szpitalu
KN: 1,5 miesiąca w szpitalu? To przez badania, przez to, że dzieci musiały być w inkubatorze?
MZ: Najpierw 3 tygodnie spędziłam na patologii ciąży. Ponieważ dzieci były małe jeszcze wtedy w brzuchu, to lekarzom zależało na tym, żebym nie rodziła, tylko jeszcze przeczekała ten czas. Dostawałam wiele leków na podtrzymanie ciąży. Był taki moment, kiedy już było coraz gorzej, bo ja się źle czułam, miałam bóle klatki piersiowej, bolały mnie płuca i lekarze zdecydowali, że tych leków nie będę dostawać. Ale ja o tym nie wiedziałam. Skurcze były prawie codziennie bardzo wysokie, takie porodowe, więc kilkakrotnie byłam na porodówce. Na dole była patologia, na górze była porodówka i czasami jeździłam na górę, żeby urodzić, ale potem znowu mi podawano leki i wracałam na patologię ciąży.
Do pewnego momentu – aż pojawił się ten czas, kiedy naprawdę trzeba było urodzić.
KN: Ile ważyły i mierzyły maluchy?
MZ: Marceli urodził się pierwszy, ponieważ to był poród naturalny i ważył 1930 gramów. Waga urodzeniowa spadła do 1850 gramów i mierzył 48 cm. Chwilę później, dosłownie 5 minut później urodziła się Lukrecja i ważyła 1540 gramów, a waga urodzeniowa następnego dnia spadła do 1450 gramów. A ona mierzyła 45 centymetrów.
KN: Musieliście zostać w szpitalu przez półtora miesiąca. Co się działo z dziećmi wtedy?
MZ: Dzieci trafiły do inkubatora. To była dosyć dziwna sytuacja. Z jednej strony pozwolono mi zostać w szpitalu, ale z drugiej strony nie miałam przy sobie dzieci, a trafiłam na oddział, gdzie kobiety rodziły dzieci, to był oddział poporodowy. Ja byłam sama, byłam bardzo szczupła, bo już po porodzie nie było po mnie widać ciąży i nie miałam przy sobie dzieci. Obok były kobiety, które rodziły i wracały na oddział i miały swoje dzieci przy sobie. Co 2-3 dni kobiety przychodziły i wychodziły ze swoimi dziećmi, a ja leżałam sama.
Z jednej strony cieszę się, ponieważ byłam na oddziale obok i szłam zawsze sprawdzić co się dzieje z moimi bliźniakami, ale z drugiej strony to było dość trudne, pozostać w miejscu, gdzie nie ma się swoich dzieci i czekać, i patrzeć jak pozostałe mamy je mają.
Karmienie bliźniaków
KN: Mogła Pani przychodzić do dzieci, dotykać je, mimo że leżały w inkubatorze?
MZ: Tak, ja bardzo szybko się zmotywowałam do działania. Instynkt macierzyński, pomimo przedwczesnego porodu się uaktywnił. Zależało mi na karmieniu ich, na tym, żeby jadły nie sondą, tylko z piersi, moje mleko. Przychodziłam do nich co półtorej godziny, żeby je nakarmić, potem wracałam, ściągałam mleko i znowu szłam do karmienia. Trwało to tak naprawdę przez całą dobę. Karmiłam strzykawką najpierw jedno dziecko, później drugie. Dzięki temu Marceli pojawił się u mnie w Sylwestra, w Nowy Rok, ponieważ ważył już około 2 kilogramów, natomiast na Lukrecję musieliśmy jeszcze czekać, bo jednak jej waga urodzeniowa nie podnosiła się.
Miałam taki moment załamania, bo bałam się, że nigdy nie wyjdziemy do domu, bo córka jest cały czas taką małą kruszynką. Na szczęście przyszedł pewien rehabilitant, który mi powiedział: „W takim razie przynoszę Pani wagę i sprawdzamy, ile córka będzie ważyła po każdym posiłku i czy przybiera na wadze”. Ja zapisywałam w zeszycie dokładnie wagę córki i to podniosło mnie na duchu, bo widziałam dokładnie, ile tej wagi przybywa. Nawet jeden drobny gram, nawet mniej, pozwalały mi wierzyć, że rzeczywiście w końcu wyjdziemy ze szpitala.
KN: I kiedy siostra dołączyła do brata?
MZ: Lukrecja dołączyła do brata 3 tygodnie później, czyli po porodzie spędziliśmy jeszcze około miesiąca w szpitalu.
Powrót do domu
KN: Jak wyglądał czas, kiedy wyszliście już ze szpitala i byliście w domu. Czy mieliście zlecone jakieś badania, rehabilitację?
MZ: Z lekarzem omówiliśmy co dzieci mają przyjmować, jak to będzie dalej wyglądało, że powinny być kontrole. Powrót z dwójką dzieci, tak bardzo małych, mieszczących się na dłoni, trochę mnie przerażał. Bałam się, że zostaję sama z nimi i nie wiem, co dalej. Bałam się o nie. Nie były podłączone do żadnej aparatury, nikt nie mógł sprawdzić, czy wszystko dobrze. Wydawały dziwne dźwięki, gdy spały, nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle… Ale będąc w domu zaczynały się tak jakby budzić.
KN: Ale byli Państwo pod stała opieką lekarza?
MZ: Tak, chodziliśmy do pediatry, dzieci miały różne badania specjalistyczne w określonych terminach. Trzeba było sprawdzić wzrok. Dzieci bardzo dobrze się rozwijały, tylko to trochę trwało zanim przybrały na wadze. My kupiliśmy oczywiście wagę i codziennie były kąpiele, ważenie, zapisywanie, podawanie witamin. Trzeba było przejść cały proces podawania jednemu i drugiemu. Bardzo się ten czas dłużył, to znaczy zastanawiałam się kiedy one już nie będą chodzić w rozmiarze 56, a zaczną w 62. Jak już 62, to czekałam na ten rozmiar 68. Wydawało mi się, że ciągle, przez długi czas, chodzą w tych samych ubrankach. Aż w końcu nadszedł moment, w którym dogoniły swoich rówieśników i już poczułam ulgę.
KN: Kiedy to się zdarzyło? W jakim wieku?
MZ: Miały już wtedy około 4-5 miesięcy i już było coraz lepiej. Było widać, że przybrały na wadze, że już mniej więcej dorównały dzieciom urodzonym o czasie.
Bliźniaki i ich młodsze rodzeństwo
KN: Teraz mamy zdrowe dzieci w wieku 11 lat.
MZ: Tak, teraz mają już po 11 lat. Mają wiele zainteresowań, są fantastyczne. Wracam do tego czasu, kiedy było im trudno na samym początku i mocno je przytulam, bo sobie myślę, jak wiele one przeżyły. Nawet nie zdają sobie sprawy, jak fantastycznie walczyły. Cieszę się, że ze mną są. To był dla nich naprawdę trudny czas.
KN: I dzieci mają rodzeństwo, prawda?
MZ: Tak, zdecydowaliśmy się mężem po prawie 8 latach na to, że chcemy mieć kolejne dziecko. Ja miałam potrzebę przejścia tego całego procesu związanego z ciążą w taki sposób bardzo normalny, czyli bez pobytu na patologii ciąży, poród o czasie. Chciałam zobaczyć jak to będzie i było fantastycznie. Wszystko przebiegało bardzo dobrze. Syn ma teraz 3 lata i świetnie się rozwija, a przy rodzeństwie bardzo fajną mają relację.
Rozwój zawodowy
KN: Ja wiem, Pani Magdaleno, że to był trudny czas, nie będziemy zakłamywać rzeczywistości. To zawsze jest niespodzianka – narodziny wcześniaka. Proszę powiedzieć odrobinę o tym, jak to wpłynęło na Pani życie? Wiem, że przeżyliście trudne chwile, ale to dodało Pani wiatru w skrzydła. Wiem, że Pani się rozwinęła zawodowo dzięki temu.
MZ: Historia wygląda tak, że jak rodziłam dzieci, to kończyłam akurat studia psychologiczne ze specjalizacją psychologia organizacji pracy i specjalizacją psychologia sądowa. Miałam staż na oddziale psychiatrii sądowej – zupełnie inne kierunki. Po tym jak dzieci się urodziły, ja im zawdzięczam to, że poszłam w kierunku różnych zaburzeń i trudności w rozwoju dzieci. Skończyłam psychologię, zaczęłam interesować się szkoleniami związanymi z dziećmi, rozpoczęłam i kończę studia psychoterapeutyczne związane z dziećmi. Sama zaczęłam pracować w różnych poradniach, przedszkolach, szkołach, szkoleniach i otworzyłam terapeutyczny punkt przedszkolny dla dzieci z trudnościami. Zawdzięczam moim dzieciom to, że poszłam w tym kierunku i jestem bardzo szczęśliwa zawodowo.
KN: Pani zainteresowania odrobinę się zmieniły. Dalej jesteśmy w świecie psychologii, ale już nie sądowej, tylko dziecięcej. A jak wyglądają zainteresowania Pani dzieciaków?
MZ: Moje bliźniaki są niesamowicie kreatywne. Wiele rzeczy tworzą i to jest piękne. Lukrecja przepięknie maluje, rysuje, jest bardzo twórczo nastawiona, syn z resztą również. Wiele lat grali na pianinie. Widzę, że bardzo rozwijają się twórczo.
LN: Pani Magdaleno, wspomniała nam pani o punkcie przedszkolnym terapeutycznym dla dzieci. Z jakimi dziećmi tam pracujecie?
MZ: Jest coraz większe zapotrzebowanie na takie punkty terapeutyczne dla dzieci, ze względu na różne trudności. Coraz więcej dzieci jest ze spektrum Autyzmu, z innymi zaburzeniami, które są diagnozowane. My takie dzieci przyjmujemy. Już od wczesnych lat dziecko powinno być zaopiekowane i powinna być podejmowana terapia dzieci. Jest to miejsce dla niewielkiej grupy dzieci, żeby w dobrych dla nich warunkach, w małej liczbie dzieci, mogły ładnie się rozwijać.
KN: Ta trudna sytuacja, trudna historia, którą Pani przeżyła, pomogła również Pani w rozwoju – osobistym i zawodowym. Może mogłybyśmy powiedzieć jedno zdanie do rodziców wcześniaków, że takie rzeczy się zdarzają. Może być ciężko, ale później z takiej sytuacji wychodzi wiele plusów.
MZ: Uważam, że to nie był przypadek, że tak się stało. Dzięki temu ja sama się rozwinęłam w kierunku tych trudności u dzieci. Myślę, że każdy rodzic wcześniaka mierzy się z tymi trudnościami, ale dzięki temu wzmacnia się w nas poczucie siły i tego, że jesteśmy w stanie pokonać wiele trudności. Tak się u mnie stało.
KN: Bardzo Pani dziękuję za dzisiejsze spotkanie.
MZ: Dziękuję.
[1] Rozmowa nagrywana była w 2020 roku.