– 35. tydz., 1250 g, 41 cm, 3.01.2008 r.
Witam serdecznie
03.01.2008r. o godz. 9.58 przyszła na świat moja córusia Nadia. To był 35 tydz. ciąży, waga 1,250 kg 41 cm, oczywiście cięcie cesarskie. Ciąża była planowana, wymarzona, życie już ułożone dla małej istotki. Przez siedem miesięcy lekarze (2 prowadzących) mówili, że „ciąża jest książkowa”. Badania prenatalne w każdym wymaganym okresie – wyniki bez zastrzeżeń. Aktywna zawodowo, aktywna fizycznie – było cudnie. Czasami narzekałam na wysokie ciśnie, ale u lekarzy zawsze znajdowało się jakieś wytłumaczenie na ten stan. Czułam się zmęczona, chciałam już odpocząć, ale lekarz powiedział, że ciąża nie jest powodem do L-4. Inny nie miał nic przeciwko, odpoczywałam w domu i w 6. m-cu ciąży zostałam skierowana do szpitala. Powodem była rozbieżność między wiekiem płodu (ciąży też) obliczonego przez lekarza prowadzącego a wiekiem płodu, na jaki wskazywały badania prenatalne. Ale w szpitalu nie wiedzieli, co ze mną zrobić. W końcu ktoś powiedział, że lekarze w tym szpitalu nic nie stwierdzą, bo nie mają właściwego sprzętu. Wypisali mnie, stwierdzając, że wszystko jest ok.
Po wyjściu z tego szpitala czułam niepokój. Zrobiliśmy kolejne badania, kolejne Usg i usłyszeliśmy kolejne zapewnienia o superciąży. W ósmym m-cu chciałam zająć sobie miejsce na poród w klinice – wszystko było cudnie zaplanowane. Wtedy dowiedziałam się, że nie są w stanie przyjąć tego porodu, bo dziecko jest malutkie, a oni nie są przygotowani na ewentualne komplikacje. Tak życie mojemu dziecku uratował dr Wieczorek. Trafiłam do prof. A. Witka i potem już 2 tyg. w Klinice Akademickiej w Katowicach na obserwacji, samotny sylwester 2007/2008 na łóżku szpitalnym, a w czwartek 03.01.2008 r. mała przyszła na świat. Dużo medycznych pojęć. Sama nie wiedziałam, o co chodzi. Nadzia dostała 7 pkt w skali Apgar. Jej stan był dobry, bez żadnych komplikacji. W szpitalu razem byłyśmy 14 dni, potem Nadia jeszcze została w klinice na kolejne osiem dni. Każdy gram na wagę złota. Ten pobyt w szpitalu był najtrudniejszy. Mała była za ścianą, a ja leżałam na sali z matkami „szczęśliwie” rodzącymi, które dostawały dzieci do karmienia i do których przychodziły tłumnie całe rodziny. Bez mojego męża nie dałabym rady. Oprócz troski o małą opiekował się mną, żebym szybko wróciła do formy. Nusię zobaczyłam w drugiej dobie. Najpierw pokarm odciągałam do strzykawki – 2 ml. Potem 10 ml. I tak się rozkręciło. Odciągałam pokarm i karmiłam butelką, dokarmialiśmy małą Alpremem.
W 4. miesiącu Nadzia przyssała się do piersi i tak zostało do dziś (córka ma 11 m-cy). Chociaż, kiedy wróciłyśmy z Nadią do domu i przyszła położna środowiskowa i zapytałam ją, jak mam małą przystawić do piersi, a ta odpowiedziała, że to nie ma sensu, że jest za późno i takie dziecko już nie będzie piło z piersi, a mój pokarm odciągany laktatorem zaniknie góra po miesiącu – efekt jest zupełnie inny. Moja dziewczynka rozwija się bardzo fajnie. Staje i rwie się do chodzenia. Waży 8 kg i ma 73 cm długości. Bardzo bacznie ją obserwuję. Niektórych rzeczy uczy się szybciej, niektórych wolniej, a niektóre przychodzą bardzo opornie. Niekiedy czuję strach o jej przyszłość i ciągle szukam rozgrzeszenia, bo choć prowadziłam się w czasie ciąży prawidłowo, bez żadnych używek, to przecież we mnie coś nie zadziałało.
Beata