Witam wszystkich rodziców!
Zacznę jednak od początku. Klaudia była wyczekiwanym i kochanym dzieckiem od chwili narodzin. Poród przeszłam bez zastrzeżeń, bez żadnych komplikacji i siłami natury urodziła nam się piękna, ogromna i zdrowa dziewczynka. Ważyła 4550 g i mierzyła 59 cm (największa wtedy w szpitalu). Bardzo szybko wyszliśmy do domu, bo już w 4. dobie. Sielanka jednak nie trwała długo, bo Klaudia w dniu, gdy skończyła 4 miesiące, trafiła do szpitala. Diagnoza była straszna zapalenie dróg moczowych łącznie z pęcherzem, posocznica (Neiseria Meningitidis) i zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych bakteryjno- wirusowe. Stan był tak ciężki, że lekarze dawali jej najwyżej 1% życia. Nasza mała królewna jednak bardzo szybko pokonała chorobę i po 3 punkcjach z kręgosłupa i ogromnej ilości Claforanu i innych antybiotyków po 10 dniach wróciła do domu. Dziś nasza mała wówczas dziewczynka ma ponad 10 lat i jest śliczną, zdrową i bardzo mądrą osóbką. Uczy się najlepiej z klasy, gra na pianinie, tańczy na turniejach i nikt by nie powiedział, że to dziecko tyle przeszło. Lekarze uznali jej pełne wyzdrowienie za mały cud.
Historia Kuby rozpoczyna się w kwietniu 2002 r., gdy to pewnego poranka na teście pojawiły się dwie kreski. Naszej radości nie było końca. Jeszcze w tym samym tygodniu odwiedziłam swoją panią ginekolog. Dziecko było dokładnie zaplanowane, więc ciąża była potraktowana jak każda inna. Nic nie zapowiadało, by miało być inaczej. W 7. tygodniu pojawiły się jednak krwawienia. Po badaniu ciąża została uznana jako mocno zagrożoną. Dostałam Luteinę i zalecenie leżenia w łóżku. Przeleżałam tak prawie 9 tygodni i wszystko się uciszyło. Wszyscy byliśmy bardzo zadowoleni. W 21. tyg. zaczął mnie pobolewać brzuch i miałam lekkie skurcze. Dostałam znów zalecenie bardzo oszczędnego trybu życia i leżenie w łóżku. I tak leżałam aż do końca ciąży, wstając jedynie na wyjazdy do lekarza i badania kontrolne. Badania też nie były za dobre, gdyż miałam dość silną anemię. Około 30. tyg. ujawniła się jeszcze cukrzyca ciążowa i zaczęły puchnąć mi nogi. Od 32. tyg. byłam już na dużych dawkach Fenoterolu z Isoptinem, bo skurcze się mocno nasiliły. Badania nie wykazywały jednak nic niepokojącego.
21 grudnia 2001 około południa zadzwoniłam znów do swojej lekarz z pytaniem, czy mogę zwiększyć jeszcze dawkę leków. Usłyszałam, że niestety nie i jedyny ratunek to szpital. I tak o godz. 16.00 trafiłam na Karową. Z racji mojej cukrzycy inny szpital nie wchodził w grę. Po wstępnym badaniu zostałam przyjęta na porodówkę. Pobrano mi krew i mocz do badania, bo istniała możliwość, że mogę mieć bakterię w organizmie, ponieważ byłam podziębiona. Chwilę potem zaczęła się batalia o życie Kubusia. Lekarze zaczęli blokować poród kroplówkami, by mały jeszcze sobie w brzuszku pomieszkał, bo nie odeszły mi wody, więc była szansa pełnego powodzenia. Kuba był jednak strasznie uparty i bardzo chciał się urodzić. Lekarze walczyli z powrotami akcji porodowej 4 razy w ciągu 2 dni. Praktycznie cały czas leżałam pod kroplówką. Jeśli tylko była półgodzinna przerwa, natychmiast wracała akcja porodowa.
22 grudnia o godz.12.00 udało się ostatecznie zatrzymać poród i byłam już szykowana na patologię ciąży. W międzyczasie przyszły wyniki krwi i okazało się, że mam w sobie bakterię, a dziecko najprawdopodobniej zapalenie płuc. Zaczęto mi podawać Augmentin, aby mały we mnie wyzdrowiał. Co kilka godzin pobierali mi krew i sprawdzali obraz krwi, czy choroba się zatrzymała.Późnym wieczorem dostałam silnej temperatury ok. 39 stopni i było mi strasznie gorąco. Natychmiast powtórzono badania. Wyniki były okropne. Bakteria szybko się rozprzestrzeniała. Zapadła decyzja o natychmiastowym wywołaniu porodu, bo mały był z każdą chwilą coraz bardziej zagrożony. Tuż po północy przyjechał mąż, aby mnie wspierać i utrzymywać w przekonaniu, że wszystko będzie dobrze. A wcale dobrze nie było. Leki na przyspieszenie wcale nie chciały działać. Po oksytocynie czułam się tak fatalnie, że odłączono kroplówkę. Dostałam więc Prolaktynę i to odrobinę ruszyło. Zaczęło postępować rozwarcie. Skurcze były coraz silniejsze, ale szyjka nie chciała puścić. Zapadła więc decyzja o masażu szyjki, aby ją lekko zgładzić. Zabieg się powiódł i 23 grudnia o godz.1.25 w nocy urodził się Kubuś. Był siny, okręcony pępowiną podwójnie wokół szyjki i trzeci raz wpół siebie. Jedyne co pamiętam, to tylko słowa Ma pani syna”, potem straciłam przytomność.
Z żółtaczką walczyliśmy bardzo długo, bo 13 tygodni. Na szczęście z wynikiem 13.8 bilirubiny we krwi wyszliśmy 31 grudnia do domu i dalsze leczenie odbywało się już w warunkach domowych. Naszej wspólnej radości nie było końca. Jednak znów idylla nie trwała długo. 1 stycznia wieczorem zauważyłam, że Kuba sinieje. Zadzwoniłam do naszej lekarz i okazało się, że Kubuś ma silne bezdechy i to jest powodem tego sinienia. Następnego dnia zakupiliśmy monitor oddechu, który na początku włączał się kilkadziesiąt razy w ciągu doby. Wszyscy byliśmy przerażeni, a z czasem się przyzwyczailiśmy do tego ciągłego dźwięku ratującego Kubie życie. Monitor chodził non stop do 8. mies.życia Kubusia i dopiero po tym czasie był stopniowo wyłączany na drzemki. Zrezygnowaliśmy z niego dopiero po 2 latach.
Gdy Kuba skończył 7 tygodni dostał sapki, która go przyduszała. Wezwana pani doktor (niestety nie nasza rodzinna) podała mu Biofuroksym w zastrzykach, co po 2 dniach spowodowało zapalenie oskrzeli. Po tygodniu, jak pojechaliśmy z małym do naszej lekarz, było już obustronne zapalenie płuc. Pani Dorotka powiedziała, że mały w szpitalu nie przeżyje tak dużej infekcji, bo jest na granicy życia i śmierci. Dostosowała odpowiednie leczenie domowe (całodobowe) i wkrótce Kuba wyzdrowiał.
Jak Kubuś skończył 3 latka, to w ramach rehabilitacji kupiliśmy psa, który pięknie go wycisza. Dzięki głaskaniu psiej sierści i naturalemu cieple psa zostaje niwelowana nadwrażliwość dotykowa. W tej chwili Kubuś ma 4 latka. Do tej pory walczymy z alergią, ale udało nam się wprowadzić już sporo nowych produktów. Niestety nie chce brać metalowych i zimnych rzeczy do rączek, ma problemy z rysowaniem, lepieniem i malowaniem. Istnieje też podejrzenie, że mały ma ADHD, bo są problemy ze skupianiem uwagi i nadaktywnością ruchową, ale to nie jest zdiagnozowane. Teraz przed nami kolejny maraton po lekarzach, bo jeszcze istnieje podejrzenie padaczki powylewowej i mam nadzieję, że powoli będziemy wszystkie schorzenia wykluczać po każdej wizycie u specjalisty. Pomimo tych wszystkich przeciwności losu dziękujemy Bogu, że obdarzył nas takim wspaniałym skarbem.
Jeśli ktoś z rodziców będzie chciał skorzystać z jakichś naszych doświadczeń, to proszę pisać na adres: aneta.kurnik@gmail.com.
Aneta Kurnikowska
www.anetastycz.blogownik.pl