Rozdział I. Narodziny
W Krainie Przytulankowo sześcioletni Barti codziennie wieczorem patrzył przez małe okienko swojego pokoju. Tak było i tym razem. Widok z okna był przepiękny. Każde drzewo było otulone białym, śnieżnym puchem.
Dziś jednak Barti spoglądał w górę i delikatnym głosikiem szeptał:
– Księżycu Rogaliku, Gwiazdeczko, Wietrze Hulusiu i Słoneczko! Przepraszam, że zakłócam spokój w waszej Krainie Niezwykłości. Nie chcę was męczyć, więc nie musicie nic mówić. Posłuchajcie proszę: otóż z całego serca swego proszę was o braciszka. Mam nadzieję, że są tam u was jakieś chłopczyki. Jeśli jednak wyczerpały się zapasy chłopców, to ostatecznie może być dziewczynka.
Słoneczko, Księżyc Rogalik, Gwiazdeczka i Wiatr Huluś, którzy zamieszkiwali w Krainie Niezwykłości, tym razem nie przemówili do chłopca. Lubili jednak spełniać prośby Bartiego, gdyż pochodziły one z dobrego serca chłopca.
Tak było i tym razem. Barti nie musiał długo czekać. Jeszcze nie skończyła się zima, kiedy rodzice (mama Lila i tata Radi) poinformowali Bartiego, że w ich domu pojawi się braciszek lub siostrzyczka. Tłumaczyli synowi, że stanie się to jesienią. Opowiadali, że po zimie przyjdzie wiosna. Następnie, wraz z ciepłymi promieniami, pojawi się lato. Kiedy ono przeminie, nadejdzie jesień wraz ze spadającymi liśćmi z drzew.
– Kiedy liście będą opuszczały drzewo, na którym mieszkały, wtedy mały chłopczyk lub dziewczynka opuści mój brzuszek, aby zamieszkać już z nami – tłumaczyła synowi mama Lila.
Barti ogromnie się cieszył. Biegał po całym domu, wołając:
– Dziękuję, Kraino Niezwykłości! Dziękuję bardzo!
Latem dowiedział się, że mama nosi w brzuszku chłopca. Był to dla niego bardzo szczęśliwy dzień. Cały wieczór patrzył przez okienko swojego pokoju.
Z wielką wdzięcznością mówił:
– Ty, Krainko, moja Niezwykłości! Oj, ty! Jesteś wspaniała! Super! Taka cudna! Dziś ustaliliśmy, że mój braciszek będzie nazywał się Wiki. Krainko moja! Tulę cię do serca swego i uwielbiam.
Mama Lila i tata Radi bardzo kochali Bartiego. Cieszyli się, że ich pierwszy syn raduje się, oczekując rodzeństwa. Byli z niego bardzo dumni.
W Krainie Przytulankowo mama Lila, tata Radi i ich syn Barti czekali na narodziny drugiego chłopca, który miał narodzić się jesienią. Planowali, gdzie będzie stało łóżeczko, gromadzili potrzebne dla niego ubranka, zabawki.
Tego roku lato było wyjątkowo ciepłe. Słoneczko mocno świeciło, ogrzewając wszystko wokół. Małe robaczki ocieplały się w jego promieniach. Kwiaty mieniły się słonecznym blaskiem.
Pewnego, letniego dnia, niespodziewanie, Słoneczko gdzieś się schowało. Przestało świecić, a zimny Wiatr Huluś owiał całą Krainę Przytulankowo. Mama Lila poczuła się bardzo źle. Wszyscy się ogromnie przestraszyli. Martwili się o zdrowie mamy i nienarodzonego dzieciątka. Los zadecydował, że w samym środku lata, zbyt wcześnie, urodził się maleńki Wiki. Narodzone dzieciątko było tak małe, że mieściło się na dłoni mamy Lili, tak małe, że nie było dla niego ubranek. Całą Krainę Przytulankowo ogarnął wielki strach.
Brat Barti postanowił poszukać dla niego pomocy. Choć jeszcze było daleko do wieczora, stanął przy okienku w swoim pokoju i krzyczał rozpaczliwie ze łzami w oczach:
– Pomocy dla maleństwa! Pomocy dla mojego braciszka!
– Któż to taki? Powinniśmy go obdarować? – dopytywał się Księżyc Rogalik.
– To maleńki Wiki. On bardzo potrzebuje waszych darów, aby cieszyć się życiem! – rozpaczał Barti.
– O tak! – przemówiło Słoneczko. – Dziś przyszedł na świat, w samym środku lata.
Pamiętacie, to ten, który miał narodzić się jesienią. Jest mniejszy od innych narodzonych
dzieci, nie zdążył urosnąć. Taki, tyci, tyci – mówiło z serdecznością Słoneczko.
– Wiecie, wszyscy z Krainy Przytulankowo martwią się o niego. Zastanawiają się, czy takie małe da sobie radę w życiu.
– Czym mamy go obdarować? – zapytał Księżyc Rogalik.
– Kochani! Dajcie to, co możecie i chcecie dać – poprosił Barti.
Nastała cisza. Barti z drżeniem serca, ocierając ukradkiem łzy, czekał na decyzję, tych, na których pomoc bardzo liczył.
– Ja dam mu słoneczne, jasne włosy, które będą przepięknie połyskiwały w moich promieniach – radośnie wykrzyknęło Słoneczko.
– Ja dam mu księżycowy uśmiech, trochę zawadiacki, ale uroczy – oznajmił Księżyc.
– Niech jego oczy będą błękitne i piękne – wyszeptała Gwiazdeczka.
– Co ja mam mu dać? – zastanawiał się Wiatr Huluś.
– Cóż ty możesz mu dać? – trochę drwiąco zapytał Księżyc Rogalik i mówił dalej:
– Hulusiu, co najwyżej możesz rozwiać jego włosy, połaskotać raz zimnym, raz ciepłym podmuchem. Oj, Huluś! Wszyscy wiedzą, że tobie tylko żarty w głowie.
– Może i tak, ale zważ, co mówisz Rogaliku – poważnie odpowiedział Huluś i dodał:
– Skoro mogę sprawić, żeby czuł raz zimno, raz ciepło, to właśnie to mu ofiaruję.
Dam mu dar odczuwania. Będzie czuł każdą częścią siebie! Bardzo mocno! Zimno i ciepło, radość i smutek. Będzie tego doświadczał po stokroć więcej od innych. Napełnię tym jego serce. Może mu się to przyda.
Rogalik uśmiechnął się do Hulusia i rzekł:
– No, no, Hulusiu – to będzie wspaniały dar dla serca Wikiego.
Barti po wysłuchaniu powiedział z wdzięcznością:
– Dziękuję bardzo Przyjaciele! To wspaniałe dary! Kochani! Biegnę do rodziców.
Pobiegł i zobaczył rodziców wpatrujących się w maleńkiego Wikiego. Nigdy wcześniej nie widział tak zmartwionego taty i tak bardzo zmęczonej mamy. Usiadł cichutko koło taty i z troską spoglądał na maleństwo.
Rozdział II. Dorastanie
Wiki był naprawdę malutki. Określenie Słoneczka, że jest tyci, tyci, było bardzo trafne. Maleństwo miało wiele trudności: nie było dla niego ubranek, nie było małego kocyka ani małej kołyski. Często bolał go brzuszek. Wylewał ocean łez, który mógłby zalać całą Krainę Przytulankowo. Jednak, kiedy ból ustępował, chłopiec radował się całym sobą. Dźwięki radości unosiły się od najmniejszego źdźbła trawy, po najdalej oddaloną chmurkę, która zalotnie formowała się w uśmiech. Była w nim jakaś trudna do opisania siła. Czuło się, że w maleńkim ciałku mieszka ktoś, komu ,,jest na życie’’. Takiego określenia używała Babcia Dana, która, kiedy tylko dowiedziała się o narodzinach Wikiego, przybyła z Dalekich Krajów. Przywiozła maleńkie ubranka ze specjalnego materiału o nazwie – ciepło uczuć. Ubranka mieniły się kolorami serca. Z włóczki, którą trzymała na specjalne okazje, zrobiła dla maleńkiego wnuczka ciepłe, czerwone skarpetki i niebieską tycią, tycią czapeczkę. Każdego dnia uśmiechała się do niego i okrywała kocykiem, utkanym z nadziei i wiary.
Mama Lila podarowała maleńkiemu synkowi nieustanne przytulanie. Tuliła go do swojego serca, w dzień i w nocy. Czasem była bardzo zmęczona. Sił dodawał jej każdy uśmiech Wikiego. Mówiła do niego:
– Jesteś wspaniały. Jesteś wyjątkowy. Jesteś darem. Jesteś w rodzinie, która cię bardzo kocha. Oj bardzo!
Tata Radi każdego dnia powtarzał maleństwu:
– Jesteś najwspanialszym synkiem. Bardzo cię kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie. Jestem z ciebie bardzo dumny. To zaszczyt być twoim tatą.
Kiedy mama Lila słyszała takie słowa, wtedy jakieś nowe siły w nią wstępowały i dawała chłopcu tyle serdeczności, ciepła i ogromu przytulania, że starczyłoby tego, co najmniej dla kilku takich, urodzonych przedwcześnie, z zapotrzebowaniem na ocean miłości.
Barti codziennie obserwował, jak jego braciszek rośnie, obdarowany przez Krainę Niezwykłości. Czasami widział, jak mama popłakiwała, a tata frasował się. W nim jednak był spokój. Mówił do braciszka:
– Maleńki, kocham cię tak bardzo, że nie mogę powiedzieć, bo słów takich nie znam, na takie kochanie. Maleńki! Mój skarb!
Wiki rósł pomalutku, wykarmiony miłością najbliższych. Zaczął stawiać swoje pierwsze kroki, mówić pierwsze słowa. Coraz mniej płakał, więcej się uśmiechał. Maleńkie podmuchy spokoju napełniały powoli serce mamy i taty.
Barti obmyślał zaś zabawy, w jakie może bawić się z bratem. Robił dla niego rysunki, opowiadał mu niezwykłe, wymyślone przez siebie historie i śpiewał przedziwnie piękne, stworzone przez siebie piosenki.
Mijał pierwszy rok życia Wikiego. Bartiemu coraz bardziej podobały się zabawy z Wikim. Rodzice kupili chłopcom małe lokomotywki. Barti i Wiki nadali każdej z nich imię. Tata Radi doskonale znał imiona wszystkich lokomotyw. Mamie Lili zajęło trochę czasu, zanim zapamiętała, która lokomotywa jak się nazywa.
Kiedy mama Lila początkowo myliła imiona lokomotyw, chłopcy mieli niezły ubaw. Barti pokładał się na dywanie i zataczał ze śmiechu. Natomiast Wiki wołał:
– Mama gapka, gapka!
Trzeba wiedzieć, że lokomotywy miały swoje kłopoty i radości. Psuły im się silniki, zapychały kominy, dziurawiły koła. Wiki wołał wtedy:
– Pomocy! Pomocy! Pomocy!
W tej sytuacji przybywał doktor Miś Pigułka – pluszowy miś, który reperował lokomotywy. Głosu doktorowi użyczali: Barti, tata Radi, mama Lila. Lokomotywy urządzały przyjęcia, jeździły nad wodę, miały sny. Zabawom z nimi nie było końca.
Kiedyś Barti zaaranżował wypadek kilku lokomotyw, licząc, że Wiki wezwie doktora Misia Pigułkę. Obmyślał już, co będzie mówił, kiedy będzie naprawiał, jako Miś Pigułka, uszkodzone części lokomotyw. Tego jednak dnia Wiki nie zawołała Misia Pigułki. Rozpoczął inną metodę leczenia. Po kolei brał każdą powypadkową lokomotywę do swoich dłoni. Rączki składał tak, że tworzyła się z nich kołyska. Delikatnie kołysał w dłoniach każdą z lokomotyw i śpiewał:
– Lulaj, lulaj, lulaj…. aaaa.
Kiedy mama Lila to zobaczyła, powiedziała:
– Wiki ! Dajesz im dużo miłości!
– Duuuużo miłości, duuuużo miłości – powtarzał Wiki, któremu bardzo się podobało takie określenie.
Od tamtej chwili Wiki często tulił powypadkowe lokomotywy. Po takim przytuleniu dopiero wołał doktora Misia Pigułkę.
Zabawy Bartiego z Wikim były przeróżne. Jedną z ulubionych zabaw chłopców była zabawa w chowanego. Tata Radi i mama Lila uśmiechali się, kiedy widzieli taką oto
sytuację:
– Szukam! Szukam! – wołał Barti, który chodził po wszystkich pomieszczeniach w poszukiwaniu Wikiego. Tymczasem Wiki leżał na łóżku rodziców. Miał zamknięte oczy i sądził, że nikt go nie widzi. Barti wchodził do sypialni i udając, że nie widzi brata, pytał:
– Jesteś tu?
– Nie – odpowiadał Wiki, nie otwierając oczu.
– Nie mogę cię znaleźć. Gdzie jesteś? – zabawiał się w najlepsze Barti.
Po kilku udawanych głosach rozpaczy Bartiego dumny Wiki otwierał swoje oczka i mówił:
– Tu jestem! Barti! Tu! Tu!
Później role się odwracały. Wiki szukał Bartiego. Często miał kłopoty ze znalezieniem brata. Prosił wtedy o pomoc tatę. Tata Radi uwielbiał te chwile wspólnych zabaw z synami. Owijał ich w kocyki, każdego w osobny. Mówił, że są jak dwa naleśniki, z najsłodszym nadzieniem na świecie. Zadaniem chłopców było uwolnienie się z zawinięcia kocowego. Oczywiście Barti był zawinięty mocniej, a Wiki leciutko, aby odwijanie zajmowało im tyle samo czasu. Śmiechu przy tym było. Oj było!
Barti poznał kiedyś chłopca o imieniu Miki, który lubił przychodzić do rodziny Bartiego. Zawsze go tu częstowali pysznymi smakołykami, uśmiechali się do niego. Niestety Miki nie mówił, co martwiło Bartiego. Kiedyś, stojąc przy okienku swojego pokoju, Barti prosił:
– Kraino Niezwykłości, proszę, abym usłyszał kiedyś Mikiego i lepiej go zrozumiał.
Następnego dnia Miki przyszedł trochę wcześniej niż zwykle. Bartiego jeszcze nie było w domu. Wiki zaczął bawić się z Mikim. Wiki piórkami i wszystkimi swoimi mięciutkimi zabawkami delikatnie dotykał chłopca, wołając:
– Kizi-mizi, kizi-mizi, kizi-mizi.
Miki leżał swobodnie i śmiał się w głos, jak nigdy. Wszedł Barti. Wielce się zdumiał, gdy zobaczył rozpromienione oczy, śmiejącego się w głos Mikiego. Barti zrozumiał, że czasem słowa nie są potrzebne. Mówić można gestami, oczami. Uśmiechnął się i powiedział:
– Wiki! Braciszku mój! Nawet nie wiesz, ile się dziś od ciebie nauczyłem.
Następnie Barti położył się obok Mikiego. Dla Wikiego to był znak, iż oto ma dwóch kandydatów spragnionych jego miziania. Kontynuował więc swoje ,,kizi-mizi’’ trochę na Mikim, trochę na starszym bracie.
Długo by opowiadać o różności zabaw rodzeństwa. Rzecz jasna nie wszystkie przebiegały bez kłopotów. Kiedyś, w trakcie zabawy, Wiki uszczypnął brata.
– Boli! Boli! Nie rób tak! – poprosił Barti.
W odpowiedzi na takie słowa Wiki zaczął szczypać sam siebie. Miało się wrażenie, że chciał odczuć to, co przed chwilą spotkało Bartiego. Taki widok rozczulił starszego brata. Barti uśmiechnął się i przytulił Wikiego. Innym razem Wiki, z sobie wiadomej tylko przyczyny, zniszczył bratu zrobioną lokomotywkę z tektury. Bartiemu pociekły łzy. Mama poprosiła Wikiego:
– Barti bardzo cierpi. Powiedz magiczne słowo.
– Hokus-pokus – z wielkim przejęciem, przytulając się do Bartiego, wypowiedział Wiki.
Barti zaśmiał się w głos i powiedział:
– To najlepsze przepraszam, jakie słyszałem.
Mama Lila i tata Radi podarowali Wikiemu mięciutkiego, pluszowego Kiciusia. Mama opowiedziała Wikiemu historię Kiciusia, który samotny siedział na półce w sklepie. Opowiedziała o tęsknocie Kiciusia do małego chłopca, który będzie tulił go każdego wieczoru do snu.
Szaro-biały, mięciutki Kiciuś bardzo spodobał się Wikiemu. Wieczorami chłopiec lulał Kiciusia. Zasypiali razem. Wiki lubił spać w skarpetkach. Często jednak budził się tylko w jednej skarpetce. Rozpaczał wtedy z powodu braku na jednej nodze skarpety:
– Ta noga jest goła. Chce by była bezgoła – zasmuconym głosem wyrażał pragnienie odnalezienia skarpety i ubrania stópki.
Mama Lila tłumaczyła Wikiemu:
– Myślę, że to Kiciuś w nocy robi ci takie żarciki.
Od tamtej chwili Wiki, budząc się w jednej skarpetce, śmiał się. Następnie, razem z Kiciusiem, rozpoczynali poszukiwania zaginionej w pościeli skarpetki.
Mijały kolejne lata życia Wikiego. Kiciuś nadal mieszkał na łóżku Wikiego. Któregoś dnia Barti przeniósł go do pudełka z lokomotywami. Kiedy Wiki kładł się do łóżka, usłyszał głos Kiciusia:
– Chyba mnie tu nie zostawisz! Nie chce spać z tymi maszynami!
Wiki uśmiechnął się. Przeniósł Kiciusia na swoje łóżko. Spojrzał mu w oczy i stanowczo powiedział:
– Skarpety mają być na nogach.
Kiciuś tylko zamruczał z zadowolenia, układając mięciutkie ciałko na łóżku, przy nogach Wikiego. Nie sposób jednak było odgadnąć, co uczyni tej nocy ze skarpetkami swego przyjaciela.
Rozdział III. Promyczki miłości
Mijały koleje lata. Wiki otoczony miłością wyrósł na ładnego, mądrego, z przenikliwym spojrzeniem i łobuzerskim uśmiechem chłopca. Właśnie zbliżały się siódme urodziny Wikiego. Dzień przed urodzinami rodzina przeglądała album ze zdjęciami. Mama ze strychu wyciągnęła wszystkie maleńkie ubranka, podarowane przez Babcię Danę. Rodzice z dwoma synami wspominali dawne czasy. Cieszyli się, że są zdrowi, a tamten trudny czas odszedł. Czasem mówili, czasem milczeli. Stary Kiciuś mruczał zadowolony, polegując na kolanach Wikiego. Wszystko, co wtedy czuli, pochodziło z ich serc. Mamie Lili leciutko popłynęły łzy, które pięknie współgrały z delikatnym uśmiechem. Szybko jednak je otarła, a jej uśmiech znacznie się powiększył. Były to piękne chwile. Chciałoby się, aby trwały dłuuuuużej niż dłużej.
Tego właśnie dnia Wiki postanowił pójść na spacerek. Rodzice wiedzieli, że lubi sam spacerować. Okolice domu należały do spokojnych. Wiki postanowił pójść na pobliską łąkę. Szedł sobie wolniutko. Minął uśmiechniętą Duża Biedronkę, która siedziała na listku stokrotki i śpiewała:
– Oddam serce w dobre ręce! Kocham szczerze i w szczęście wierzę!
Widywał ją zawsze, kiedy tędy przechodził. Samą i radosną. Poszedł dalej i nagle usłyszał cichutki płacz. Mała Biedronka siedziała na trawie i cichutko chlipała.
– A Tobie, co? – zapytał Wiki.
– Jestem mała! Nie mam mamy. Nie mam taty. Nikt mnie nie otula dużymi skrzydełkami – chlipała Mała Biedronka.
– Nie rycz mała – stanowczo powiedział Wiki.
– Jak nie płakać, skoro cierpię? – żaliła się Mała Biedronka
– Nie rycz – powtórzył i dodał:
– Znam taką jedną, myślę, że ona coś zaradzi.
Kropki Małej Biedronki pojaśniały jakoś. Wiki wziął ją delikatnie i posadził na swojej dłoni. Zawrócił w kierunku, gdzie codziennie siedziała Duża Biedronka. Kiedy dotarł na miejsce, bez słowa posadził Małą Biedronkę na płatku stokrotki tak, aby Duża Biedronka mogła się jej przyjrzeć. Nastała cisza. Mała Biedronka popatrzyła najpierw na Wikiego. Potem drżącym głosikiem zwróciła się do Dużej Biedronki z następującym pytaniem:
– Będziesz moją mama?
Z oczu Dużej Biedronki popłynęła olbrzymia łza. Tak wielka, że wszystkie jej kropki stały się ledwo widoczne.
– Ten płacz to u Was rodzinny? – zażartował Wiki, choć dobrze wiedział, że to łza wzruszenia.
Duża Biedronka rozłożyła swoje skrzydła i otuliła nimi Małą Biedronkę. Wiki wiedział, że może spokojnie odejść. Jego serduszko zabiło mocnej, księżycowy uśmiech powiększył się. Kiedy odchodził, Duża Biedronka wyszeptała:
– Dziękuję. Skąd wiedziałeś, że się potrzebujemy?
– Poczułem to w swoim serduszku – odpowiedział bez namysłu Wiki.
– Zawsze marzyłam, żeby tulić taką małą istotkę – wzruszyła się Duża Biedronka.
– Zawsze chciałam mieć dzieci, takie małe biedronki. Tak się nie stało, więc żyłam sobie samotnie. Cieszyłam się, że kwiaty są kolorowe. Lubiłam patrzeć, jak wiatr rozwiewa ci włosy, kiedy tędy przechodzisz. Mówiąc to, Duża Biedronka patrzyła na Wikiego z szacunkiem i wdzięcznością.
Wiki czuł, że widzi teraz najszczęśliwszą, biedronkową matkę na świecie. Sam poczuł się tak dobrze, że radośnie zaczął podskakiwać. Wskoczył do kałuży, brudząc sobie buty. Ciepły Wiatr Huluś rozwiał kosmyk jego jasnych włosów.
– Ej, ty, Hulusiu! Lubię czuć twoją obecność! – krzyknął radośnie Wiki.
Do domku wrócił trochę zmęczony, choć szczęśliwy. Opowiedział rodzinie o swojej przygodzie z Biedronkami. Kiciuś zamruczał. Tata i Barti poczuli wielką dumę. Mamie popłynęła kolejna łza wzruszenia.
– Może popłaczemy dziś sobie nad moimi butami? Skakałem sobie po kałuży i są baaaaaaaardzo brudne – oznajmił Wiki.
– Ma to dziś jakieś znaczenie? – zapytał Barti.
– Wielkie! Nie opłaca się czyścić jednej pary butów – odpowiedział tata.
– O tak! – podchwyciła mama. – Pozostałym butom będzie smutno, że nie są czyszczone.
Wszyscy się zaśmiali się. Tata się rozmarzył:
– Też mam ochotę poskakać. Jeśli do jutra nie zginą kałuże, wszyscy poskaczemy.
Nawet mamę namówimy!
– Tak! Tak! – radował się Wiki.
Mama Lila uśmiechnęła się i cała czwórka przytuliła się. Przez okienko pokoju zaglądało Słoneczko, które dziś jakoś dłużej świeciło.
– Jak się zaraz nie położysz spać, to wszystko jutro przegapisz – mówił do Słoneczka Księżyc Rogalik.
– Nie marudź Rogaliku. Oni tak pięknie się tulą – odpowiedziało Słoneczko.
– Uspokójcie się! – odezwał się Wiatr Huluś i kontynuował: – Musimy współdziałać.
Zorganizujemy Wikiemu jutro, takie siódme urodziny, że całe Przytulankowo długo będzie je wspomniało. Z kwiatami już rozmawiałem. Te, które dziś jeszcze nie zakwitły, jutro mają to uczynić. Świerszcze na łące mają grać cały dzień. Jakoś im to wynagrodzę. Gwiazdeczka obiecała, że porozmawia z chmurami, aby w nocy trochę popadał deszcz. Trawa się zazieleni, a kałuże powiększą!
– Tylko mnie jutro wcześnie obudźcie – ziewało Słoneczko.
– Niby, po co? Wszystkie kałuże im wysuszysz swymi promieniami – żartował Wiatr Huluś.
– Po to, że nie chcę niczego przegapić – tłumaczyło ziewające Słoneczko.
– Jutro trochę powieję, bo przecież gdyby nie ja, słońce swoimi promieniami wysuszyłoby wszystkie kałuże. Słyszeliście przecież, co oni zamierzają jutro robić. Skakać po kałużach będą – z wielkim przejęciem opowiadał Wiat Huluś.
– Zwariowana rodzinka – wtrąciło Słoneczko.
– Najcudniejsza zwariowana rodzinka, jaką znam – wyszeptała Gwiazdeczka.
– A tyci, tyci ma już 7 lat – rozmarzyło się Słoneczko.
– Tycie, tycie to są teraz twoje promyczki Słoneczko! – zaśmiał się Huluś i dodał:
– Wiki jest wielki, sercem swoim.
– Oj tak! – wypowiedziało ostatnie słowo Słoneczko i usnęło.
– Gaduła zasnęła – wtrącił się Księżyc Rogalik i dodał: – Dam Wikiemu dziś miłe sny.
– Nie szalej z tymi snami. To jutrzejszy dzień ma być szalony i niezwykły – rozmarzył się Wiatr Huluś.
– Patrzcie Wiki zasypia – poinformował Księżyc Rogalik.
– Mam nadzieję, że sobie dziś beze mnie poradzicie, bo mam na dzisiejszy wieczór i noc inne plany – tajemniczo oznajmił Huluś.
Wiki zasypiał na swoim łóżku. Mama Lila głaskała go po główce. Obok na sąsiedniej podusi spał słodko Kiciuś. Kocyk ocieplał ciałko chłopca, a głowę gładziła ciepła dłoń mamy Lili. Mama Lila gładziła włosy Wikiego, a on odpływał do krainy snów. Tata Radi i Barti stali w drzwiach. Lubili patrzeć, jak Wiki zasypia. Nagle przez lekko uchylone okno wleciał Wiatr Huluś. Rozwiał ciemne włosy taty, potem jasną główkę Bartiego i poleciał do kręconych, kasztanowych włosów mamy Lili. Ciepłym podmuchem zawiał loczek włosów mamy, na śpiąca twarz Wikiego. Wiki uśmiechnął się przez sen. Mama spojrzała na tatę i Bartiego. Wszyscy się uśmiechali. Nawet Księżyc Rogalik, który obserwował tę sytuację. Gwiazdeczka, z pozdrowieniami od Słoneczka, zamigotała we włosach Wikiego. Na parapecie okna wpatrzone w Wikiego siedziały dwie Biedronki. Chciały, jako pierwsze, jutro złożyć mu urodzinowe życzenia.
Tej nocy w Krainie Przytulankowo było wyjątkowo bezwietrznie. Wiatr Huluś zapragnął bowiem dziś być blisko tego, którego z każdym dniem kochał coraz mocniej. Położył się cichutko, z ciepłym podmuchem, na podusi obok Wikiego. Huluś czuł całym sobą, że jego dar – dar dobrego serca, otrzymał wyjątkowy chłopiec.
Jestem mamą (syn Wiktor 3 latka i 9 miesięcy), żoną (mąż Radek), córką, siostrą, koleżanką. Zawodowo pracuję z dorosłymi osobami niepełnosprawnymi. Bliski jest mi cytat: ,,Między domem a pracą są małe zakamarki szczęścia: ptak, ogród, powitanie sąsiada, uśmiech dziecka, kot wygrzewający się na słońcu” (Pam Brown). Staram się w codzienności znaleźć chwile szczęścia .
Bajka ,,Dotyk serca’’ to mój debiut pisarski. Serdecznie dziękuję Pani dr Magdalenie Sadeckiej-Makaruk, która okazała wiele serdeczności i ten tekst mógł zagościć w „Niezbędniku rodzica wcześniaka”.
____________________________________
Jesteś rodzicem wcześniaka? Piszesz opowiadania i bajki dla dzieci? Przyślij je nam na adres wczesniak@wczesniak.pl wpisując w tytuł wiadomości „Bajka dla wcześniaka”.