Maria Podsiadło jest podopieczną Fundacji Wcześniak
Aktualizacja 15.02.2024
Obecnie znów czuję się nieco gorzej… Po kilku tygodniach lekarze musieli ponownie mnie zaintubować i podać mocne leki usypiające i przeciwbólowe. Do tego moje serduszko znowu słabiej się kurczy osłabione lekami, wadą, wysiłkiem i tym, co już przeszło…
Moje pierwsze Walentynki nie były takie, jak sobie wymarzyłam. Tego dnia przeszłam kolejną operację – tracheotomię. Nadal oddycham przez rurkę, ale nie mam jej już w buzi, tylko w tchawicy. Mam nadzieję, że to pozwoli mi mieć więcej kontaktu z moimi rodzicami, a także w końcu zacząć ćwiczyć i się rozwijać. Co by się nie działo i niezależnie od wszystkiego – chcę iść do przodu, chcę być aktywna, chcę żyć!
Więcej o mnie:
Nazywam się Marysia Podsiadło. Lubię się przytulać, słuchać kołysanek i ściskać różne przedmioty. Moi rodzice oraz ciocie z wujkami, których poznaję w szpitalach, cały czas powtarzają mi, że jestem bardzo dzielna. Że wytrwale walczę o każdy oddech i uderzenie serca. Że nigdy się nie poddaję. A ja uważam, że jestem po prostu uparta. Kiedy sobie coś postanowię, to tak ma być i już. Jeśli nie podobają mi się rurki na mojej twarzy, to chcę je ściągnąć. Jeśli jestem głodna, to nie daję dorosłym spokoju. Jeśli chcę zmienić pozycję, to wiercę się, dopóki się to nie uda. A jak chcę żyć, to będę żyć i koniec kropka. Pomimo wszelkich przeciwności.
Dlatego, gdy 18 września 2023 roku postanowiłam urodzić się w 31. tygodniu ciąży mojej Mamy, to na to też dorośli musieli się zgodzić. Już w brzuchu czułam, że moja Mama mocno się o mnie martwi. Lekarze zdiagnozowali wrodzoną złożoną wadę mojego serduszka – wspólny kanał przedsionkowo-komorowy (AVSD). Na domiar złego już wtedy miałam problemy z zaburzeniami wzrostu. Gdy przyszłam na świat ważyłam zaledwie 1100 gramów przy 38 centymetrach wzrostu. Nie byłam do końca zadowolona z 7 punktów w skali Apgar, ale cóż – tu nie miałam nic do gadania.
Wiele tygodni spędziłam na Oddziale Neonatologicznym w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym na ulicy Kamieńskiego we Wrocławiu. Ciocie i wujkowie (czyli lekarze, pielęgniarki i panie położne), których bardzo polubiłam, pomagali mi w moim dążeniu do zdrowia. Musiałam mierzyć się z żółtaczką noworodka, retinopatią wcześniaczą, dysplazją oskrzelowo-płucną i wieloma innymi problemami. Miałam wiele transfuzji krwi, zastrzyków i przeróżnych badań. Do tego moje postępy spowalniało chore serduszko, ale mimo to nie poddawałam się. Robiłam, co mogę, by pozbyć się maski z twarzy oraz igieł ze skóry. I w końcu przeniosłam się z inkubatora do łóżeczka.
Gdy miałam dwa miesiące i byłam już większa, źle działające serduszko coraz bardziej mi przeszkadzało. Lekarze zdecydowali, że potrzebuję zabiegu założenia bandingu, który miał pozwolić mi na dalsze postępy przed właściwą korekcją serca. Niestety, operacja przesunęła się o tydzień, bo tuż przed transportem do drugiego szpitala zaraziłam się czymś, co dorośli nazywają “covidem”. To był dla mnie bardzo trudny czas, kiedy mogłam patrzeć na rodziców tylko przez szybkę inkubatora, a oni nie mogli mnie nawet dotknąć…
Gdy w końcu pojechałam na zabieg, wszystko przebiegło dobrze. Kolejne trzy tygodnie były najlepszym okresem w moim życiu! Oddychanie stało się dużo łatwiejsze, zaczęłam jeść duże porcje prosto z butelki, a rodzice aktywnie spędzali ze mną całe dnie. Miałam nadzieję, że niedługo będę mogła zobaczyć mój prawdziwy dom, ale niestety było inaczej…
W ciągu kilku godzin moje serduszko praktycznie przestało się kurczyć. Nie wiedziałam, co się dzieje, i dopiero później podsłuchałam, że w następstwie zarażenia covidem przeszłam zapalenie mięśnia sercowego. Lekarze cały dzień i noc walczyli o moje życie, gdy serce – pomimo moich starań – nie chciało bić tak, jak wcześniej. Jak jednak mówiłam wcześniej, nie poddaję się tak łatwo. Po raz kolejny udowodniłam to wszystkim, wygrywając tę walkę.
Kolejne tygodnie pamiętam bardzo słabo, bo większość czasu byłam w śpiączce farmakologicznej. Pięć tygodni spędziłam zaintubowana pod respiratorem i przeszłam dwie operacje, które miały poprawić banding na tętnicy płucnej. Po zapaleniu mięśnia sercowego uczę się wszystkiego niemal od zera, a poza tym czuję, że nie mam tyle sił w płucach, co wcześniej…
Obecnie walczę o swoje zdrowie na Oddziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii Noworodków i Dzieci w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym na ulicy Koszarowej we Wrocławiu. Lekarze mówią, że przede mną długa droga, ale pamiętajcie, że ja nigdy się nie poddaję! Sama jednak nie dam rady. Po wyczekiwanym przeze mnie wyjściu do domu na pewno czeka mnie wiele kosztownych zabiegów, rehabilitacji i przyjmowanych leków.