Nasza historia zaczęła się pod koniec listopada 2010 r., kiedy to dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Badanie ginekologiczne to potwierdziło. Jednak, kiedy po trzech tygodniach zgłosiłam się do kontroli, zostałam poinformowana przez panią doktor, że nie będzie jednego bobasa, tylko dwójka. Był to delikatny szok, ale mówiąc szczerze, to gdzieś w środku przeczuwałam to (w mojej rodzinie bliźnięta to dość częsta sprawa).
Cały czas byłam pod kontrolą poradni w Żorach i u swojego lekarza. Kiedy w końcu po około miesiącu udało się wykluczyć TTTS (stwierdzono, że to tylko “lekka” hipotrofia jednego z dzieci) z moim brzuchem zaczęło dziać się coś niedobrego. Miałam bolesne skurcze. Dlatego też moja lekarka postanowiła, że powinnam jechać jeszcze na konsultację do Krakowa, do Szpitala Uniwersyteckiego przy ul. Kopernika 23. Tam zostałam bardzo niemiło potraktowana przez panią doktor (nie będę przytaczać nazwisk, ale była naprawdę okropna). Warunki badania też nie były ani intymne, ani komfortowe. Jednak musiałam to jakoś znieść, gdyż zalecenie mojej pani ginekolog było takie, że powinnam rodzić w tym szpitalu ze względu na to, że mają tam doskonałą opiekę i zaplecze neonatologiczne. Pierwszy raz leżałam tam na kilka dni na badaniach, podano mi wtedy sterydy na rozwój płuc u chłopców. Kiedy jednak po wyjściu skurcze, mimo zażywania Fenoterolu, nie przeszły, szyjka się obniżała i otwierała, zostałam położona na patologii ciąży szpitala na Kopernika. Miałam mieć ustalony termin cc, ale chłopcy nawet nie doczekali dnia ustalenia terminu, gdyż w nocy 29.06. odeszły mi wody i zaczęła się akcja porodowa. Prawdopodobnie było to wywołane infekcją (Klebsiella), na jaką mnie leczono podczas pobytu na oddziale.
Pierwszy urodził się Tomek o 2:39, drugi Bartek 2:40. Obaj zostali od razu przeniesieni na Oddział Intensywnej Terapii Noworodka.
Bartuś również urodził się w stanie ogólnym dobrym, otrzymał 9 pkt Agar. Jednak wstępne badania u niego wykazały, że może mieć tą infekcję uogólnioną. To była pierwsza rzecz, jakiej się dowiedziałam, kiedy poszłam pierwszy raz po cc zobaczyć moich synków. Informacja ta była dla mnie straszna. Na szczęście po kolejnych badaniach okazało się, że to była tak jakby tylko powierzchnia skóry zakażona (tak mi to jakoś tłumaczyli lekarze), a Bartuś jest zdrowy. On leżał w samej podgrzewarce, też jedną dobę miał CPAP, również karmiony był pozajelitowo (1 dzień całkowicie, a 6 częściowo) i doustnie. Po 8 dniach przeniesiono go na Patologię Noworodka, a 18.07. mogliśmy go wziąć do domu.
W tamtym czasie najważniejsze było dla mnie pobudzenie laktacji, bo mleko było jedyną rzeczą, jaką mogłam im dać, gdyż po 3 dniach wypisano mnie do domu, a chłopcy tam zostali. Nie mogłam co dzień do nich jeździć ze względu na pewne zaburzenia po cc, ale co dzień ktoś z rodziny u nich był, żeby dostarczyć mleko i chociaż do nich pomówić. To był bardzo przykry czas dla mnie, dobijała mnie świadomość, że nie mogę być ze swoimi dziećmi. Ale modliłam się gorąco i Pan Bóg naprawdę wysłuchiwał moich modlitw, bo za każdym razem, kiedy kończyłam nowennę, jakaś pozytywna rzecz działa się w szpitalu, a to zaczynali jeść, a to właśnie któryś z chłopców został przeniesiony z ITN na Patologię Noworodka. Oczywiście największą wdzięczność do Boga czułam w dniu wypisu najpierw Bartusia, a później Tomsia. I naprawdę, tylko ta modlitwa pomagała mi jakoś przetrwać. Nie wiem, czy gdyby stan chłopców był poważniejszy, też miałabym taką ufność w Bogu, ale na pewno świadomość Jego obecności by nam pomagała i pomagała.
W sumie udało mi się karmić chłopców tylko swoim pokarmem do 6. mies. Tomuś miał jakiś czas włączoną mieszankę dla wcześniaków (Babilon Nenatal Premium), bo słabo przybierał na wadze. Mleko dostawali z butelki, nie nauczyli się ssać piersi, bo nawet jedzenie z butelki zajmowało im bardzo dużo czasu. Tomuś miał dostawać po 40 ml a Bartuś po 50 ml 8 razy na dobę i taka mała ilość mleka była jedzona od 30-70 min. Zazwyczaj jedli o jednakowym czasie, więc butelka była udogodnieniem, bo mogłam ich obu karmić wygodnie na łóżku sama, a w razie czego mąż czy moi rodzice też mogli przy karmieniu pomóc, a przy piersi już by takiej swobody nie było. Poza tym mieli suplementację kwasem foliowym i żelazem, a oprócz tego wit. D3 i K do ukończenia pierwszego roku życia.
Jesteśmy też pod stałą opieką poradni chirurgii onkologicznej w Prokocimiu z racji naczyniaków, które mają chłopcy, ale póki co z tym też jest wszystko w porządku.
Teraz chłopcy mają dwa latka, są bardzo mądrymi i grzecznymi dziećmi. Przez te dwa lata (nie licząc tej przepukliny) mieli dwa razy antybiotyk, a poza tym lekkie katarki i nic więcej. Rozwijają się prawidłowo, powiedziałabym, że nawet prześcigają sowich rówieśników zwłaszcza w mówieniu, bo Bartuś np. zaczynał już prostymi zdaniami mówić w wieku 22 mies. Bardzo lubią przebywać na polu, bawić się ze swoimi pieskami, a w domu budować z klocków i czytać książeczki.
Zdaję sobie sprawę, że niektórzy rodzice wcześniaczków muszą radzić sobie z o wiele gorszymi sytuacjami, ale wierzę głęboko w Waszą siłę, w końcu robicie to dla swoich dzieci. Modlę się za Was i Wasze kruszynki każdego dnia 🙂
Pozdrawiam serdecznie,
Anna Nowacka z mężem i synkami Tomusiem i Bartusiem
____________________
Wrzesień 2019
Anna Nowacka