Dwie kreski na teście ciążowym zobaczyłam po ponad dziesięciu miesiącach starań o malucha. Mieliśmy już trzyletniego synka i bardzo chcieliśmy sprowadzić mu siostrzyczkę na ten świat. Ogromny szok przeżyłam na pierwszym USG, na którym moim oczom ukazały się dwa pęcherzyki. Długo oswajaliśmy się z myślą, że będziemy mieli bliźniaki. Właściwie od tego momentu zaczęłam liczyć się z możliwością, że dzieci urodzą się nieco wcześniej, niż przewiduje termin obliczony przez lekarza.
Do 19. tygodnia ciąży wszystko przebiegało idealnie. Dzieci rosły, ja razem z nimi i… zaczęły się problemy. Najpierw skurcze, skrócona szyjka, bakteria w posiewie. Dwa tygodnie spędziłam na oddziale patologii, skąd wyszłam z nakazem leżenia i założonym krążkiem.
Doleżałam tak do końca 30. tygodnia. 3 listopada 2006 (to był piątek) wstałam rano i na prześcieradle zobaczyłam krew. Jak przez sen pamiętam to okropne czekanie na karetkę, jazdę na sygnale i młodą lekarkę na izbie przyjęć Instytutu Matki i Dziecka. Na USG stwierdzono odklejenie łożyska.
O 11:10 i 11:11 przyszli na świat przez cesarskie cięcie moi synowie – Igor i Oskar. Igor ważył 1630 g i dostał 9 pkt w skali Apgar. Oskar ważył 1420 g i dostał 4 pkt w pierwszej minucie, już tylko 2 pkt w kolejnej, a potem lekarze przystąpili do reanimacji, zaintubowali go i podłączyli do respiratora.
Kiedy wybudziłam się po narkozie, chłopców nie było na sali. Zapytałam Czy moje dzieci żyją? Tak – odpowiedział anestezjolog.
Przez pierwszą godzinę Igor oddychał samodzielnie, ale potem okazało się, że ma wrodzone zapalenie płuc. Został podłączony do respiratora i przewieziony do innego budynku, do Kliniki Patologii Noworodka pod opiekę prof. Ewy Helwich.
Obaj chłopcy mieli kłopoty z oddychaniem, kłopoty z krążeniem, żółtaczkę. W drugiej dobie ich życia mój mąż został poproszony o podanie imion na wypadek, gdyby trzeba było chłopców ochrzcić. Leżałam na sali z matkami, które miały przy sobie swoje dzieci, zdrowe, duże, wrzeszczące noworodki i łzy płynęły mi wciąż po twarzy. W sobotę mogłam po raz pierwszy zobaczyć Oskara. Leżał w inkubatorze. Był tak maleńki, że pielucha sięgała mu po pachy, a i tak trzeba ją było zawinąć. Ułożony w gniazdku wcale się nie ruszał. Przez jego delikatną skórkę prześwitywały wszystkie żyłki, małe ciałko było tak kruche i delikatne, że bałam się go dotknąć.
Zaczęłam odciągać mleczko dla moich synusiów, a oni dostawali je sondą. Po czterech dobach obaj „zeszli” z respiratorów. W siódmej dobie Oskar został przeniesiony do KPN-u, a następnego dnia obaj znaleźli się w jednym, przytulnym pokoiku. Igor awansował do łóżeczka na podgrzewany materacyk, zaczynali dostawać coraz większe ilości mleczka i powolutku zaczynali przybierać na wadze, a my spędzaliśmy z nimi tak dużo czasu, jak to tylko było możliwe.
Oskar był w inkubatorze prawie tydzień dłużej niż Igor. Gorzej radził sobie z trawieniem i często łapał bezdechy. Okazało się, że dosyć mocno się anemizuje i konieczna jest transfuzja. W międzyczasie u obu chłopców wystąpiła retinopatia, a obraz USG przezciemiączkowego wykazał u Oskarka istnienie przegród w komorach mózgowych. Podejrzewano zakażenie toksoplazmozą lub cytomegalią, ale na szczęście badania dały wynik negatywny. Kolejne USG wykazało stan po wylewach II stopnia u Oskara i poszerzenie komór u Igora. Moje Skarby spędziły na patologii noworodka pięć i pół tygodnia. Do domu przywieźliśmy ich 12 grudnia 2006, kiedy już waga u obydwóch przekroczyła 2 kg. Od momentu wyjścia ze szpitala chłopcy przeszli mnóstwo specjalistycznych kontroli: kilkakrotna kontrola oczek, wizyty u neurologa, nefrologa (obaj mają poszerzone miedniczki nerkowe), kardiologa, dodatkowe badania słuchu. Przez pół roku byli rehabilitowani metodą NDT Bobath, każdy po dwie godziny tygodniowo.
Teraz mają już półtora roku i naprawdę niezłe z nich rozrabiaki. Rozwojowo w zasadzie nie ustępują rówieśnikom. Może jedynie są troszkę drobniejsi. Nie wiemy, co przyniesie przyszłość, czy kiedyś nie ujawnią się jeszcze jakieś problemy związane z ich wcześniactwem, ale na dzień dzisiejszy możemy dziękować Bogu, że na końcu tej historii mogę napisać ”Happy End”.