33. tydz. , 1660 g, 43 cm, ur. 24.12.2011 r.
Historia Jasia rozpoczyna się na początku czerwca, kiedy to test ciążowy wskazuje 2 różowe kreseczki. W pierwszej chwili padają słowa: “to niemożliwe”, jednak za kilka dni okazuję się, że to najprawdziwsza prawda. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż na badaniu USG widać dwa pęcherzyki ciążowe, jednak tylko w jednym rozwija się dziecko. Po raz kolejny słychać słowa: “to niemożliwe”. Kilka tygodni żyjemy w niepewności, zastanawiając się, czy dzieci będą zdrowe i czy wszystko będzie dobrze. Przy kolejnej wizycie u lekarza okazuje się, że widnieją już nie dwa, ale trzy pęcherzyki ciążowe. Znów mówimy: “to niemożliwe”. Jednak tylko w jednym jest malutka istotka, u której wyraźnie słychać donośne tony bijącego serduszka. Niesamowita chwila, która na zawsze zapadnie w naszej pamięci. Z jednej strony czujemy radość, a z drugiej obawę właściwie o wszystko. Lekarz informuje nas o tym, że jeżeli przy następnej wizycie będzie wciąż rozwijało się dziecko tylko w jednym pęcherzyku, to oznacza, że pozostałe dwa pęcherzyki powinny samoistnie się wchłonąć. I tak też się stało.
Pomimo wielkiego lęku czuliśmy ogromne rozczarowanie, że będziemy rodzicami tylko jednego maleństwa. Dostałam Duphaston na podtrzymanie ciąży i brałam go przez miesiąc. W międzyczasie zostałam również skierowana na badania prenatalne, które okazały się zupełnie niepotrzebne, bo dziecko było zdrowe i dobrze się rozwijało. Generalnie ciąża przebiegała bez komplikacji poza typowymi dolegliwościami jak wymioty i zmęczenie. Dość wcześnie zaczęłam czuć ruchy dziecka, bo ok. 16. tygodnia i gdy po 20. tygodniu brzuch zaczął twardnieć, uznałam to za normalne. Jednak przy kolejnej wizycie powiedziałam o tym lekarzowi, który kazał brać jedynie Nospę. Więc tak też robiłam. Teraz wiem, że już wtedy powinnam być w szpitalu pod stałą opieką lekarską. Nigdy nie daruje sobie tego, że nie skonsultowałam swoich niepokojów z innym ginekologiem, być może nie doszłoby do tego co nastąpiło 16. grudnia (32. tydzień ciąży). Mianowicie przed północą poczułam, że coś jest nie tak. Okazało się, że odeszły mi wody. Wezwaliśmy karetkę, która miała problem z dotarciem na miejsce, gdyż w całym osiedlu była awaria prądu. Ratownicy, którzy przyjechali, okazali się bardzo nieudolni i niedoświadczeni. Wskazałam szpital, w którym pracował mój lekarz prowadzący. Czułam, że teraz jesteśmy oboje bezpieczni i wszystko na pewno będzie dobrze. Jednak, gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że oddział neonatologii jest w remoncie i nie mają wolnego inkubatora dla dziecka. Cały świat się zawalił. Zostałam skierowana do innego szpitala, mając nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży. Gdy zostałam przyjęta na oddział patologii ciąży, wyobrażałam sobie, że sytuacja, w której jestem, będzie dla lekarzy priorytetowa, ale szybko zrozumiałam, że jestem jedynie zwykłą pacjentką…
Czułam niewyobrażalny lęk o moje maleństwo. Cały koszmar trwał tydzień. Prze siedem dni sączyły się wody, a ja zastanawiałam się, co będzie z małym Jasiem. Nikt nic nie obiecywał, nikt nie mówił, że będzie dobrze. Dostałam serię zastrzyków sterydowych na wykształcenie płuc dziecka. Przez kilka dni sączyły się wody i nasilały skurcze, aż w końcu decyzją ordynatora odstawiono leki na powstrzymanie skurczy. Po dwóch dniach od tego momentu czułam się coraz gorzej i wiedziałam, że niebawem dziecko pojawi się na świecie. Płakałam, tak strasznie bałam się kolejnych minut. Odczuwałam skurcze co 4 minuty, zabrano mnie na ktg, po czym okazało się, że dziecku zanika tętno. Lekarze natychmiast podjęli decyzję o rozwiązaniu ciąży przez cesarskie cięcie. Bałam się, tak bardzo się bałam o życie mojego maleństwa. I w Wigilię o 18.28 przyszedł na świat Jaś z wagą 1660 g i długością ciała 43 cm. Zapytałam, czy oddycha, po czym usłyszałam jego donośny głos. To było niesamowite. Zobaczyłam go tylko przez chwilkę, spojrzał na mnie ślicznymi oczkami nasz Mały Wielki Człowiek. Następnie zabrano go do inkubatora.
Moja wiedza na temat wcześniaków była minimalna, nie miałam pojęcia, że można go dotykać, czy kangurować i gdyby nie mąż, który wiele czytał na ten temat, to moje kontakty z Jasiem ograniczałyby się do patrzenia w niego przez szybkę inkubatora. Tak bardzo było mi go żal, że jest tam sam i że nie mogę go mieć przy sobie. Wylałam wiele łez, bojąc się o jego życie i zdrowie.
Jasio dostał 8/8 punktów w skali Apgar. Oddychał samodzielnie i nie był podłączony ani pod respirator, ani cpap, to dzięki sterydom, które dostał, będąc jeszcze w brzuchu. Jego stan ogólny oceniano jako dobry, jednak masa ciała Jasia była niska jak na ten tydzień. Karmiony był przez sondę. W pierwszej dobie dostał bebilon nenatal, a następnie mój pokarm ze wspomagaczem, dzięki któremu mleko było bardziej kaloryczne. Ściągałam laktatorem na początku kilka mililitrów i każdy z nich był na wagę złota. Walczyliśmy z mężem o najmniejszą kropelkę.
Przebywając na oddziale neonatologii, Jasiowi kilkukrotnie spadała saturacja, a jeden raz doprowadziło to do bezdechu. Byłam wtedy przy nim, tak strasznie się o niego bałam. Okazało się, że ma zapalenie ucha i przez pięć dni brał antybiotyk. Gdy infekcja nas opuściła, myślałam, że już nic się nie przydarzy, myliłam się. Jaś nie potrafił ssać piersi, jego odruch ssania nie był na tyle wykształcony, by bez problemu przebiegało karmienie. Zdarzyło się, że jakimś cudem przez chwilę złapał pierś i ssał, jednak jego waga zamiast iść w górę – spadała. Zrobiono mu badania krwi. Wyniki badań Janeczka były koszmarne, miał skrajną niedokrwistość , przez 5 dni dostawał żelazo, jednak wyniki badań wcale się nie zmieniały, co spowodowało, że w 25. dobie życia dostał 35 ml koncentratu czerwonych krwinek. Już po chwili widziałam różnicę, to nie był ten sam Jaś. Nagle stał się żywy, miał większy apetyt i taką różowiutką cerę. Po dwóch dniach od tego momentu wyszliśmy do domu z wagą 2380 g.
Janeczek spędził w inkubatorze 21 dni, a w szpitalu byliśmy prawie miesiąc. Podczas pobytu w szpitalu miał robione usg głowy i brzuszka, których wyniki były w normie.
Niestety po powrocie do domu nastąpiło zatrzymanie pokarmu pod wpływem rodzinnych zdarzeń i Jasio przeszedł na mleko sztuczne, które spowodowało problemy z zaparciami.
Teraz Jaś ma 3,5 miesiąca i waży 5,5 kg, jest bardzo pogodnym dzieckiem i naszą kochaną gadułą. Pierwszy świadomy uśmiech pojawił się w drugim miesiącu życia podobnie jak pierwsze głużenie. Jesteśmy z niego bardzo dumni. Niestety nie omijają nas wcześniacze dolegliwości.
Zmagamy się z niedokrwistością (podajemy mu żelazo – Actiferol) oraz przepukliną pępkową i pachwinową, termin zabiegu wyznaczono nam na 7 maja br., pod warunkiem że wyniki morfologii ulegną poprawie. Od kilku dni zmieniliśmy mleko, ponieważ okazało się, że Jasio ma skazę białkową.
Jaś wymaga również rehabilitacji, gdyż ma asymetrię, jednak p. neurolog stwierdziła, że zaczniemy ćwiczenia już po operacji, żeby nie wzmacniać dolegliwości związanych z przepukliną. W domu wykonujemy podstawowe ćwiczenia i już widać znaczną poprawę. Nasz synek urodził się też z szmerem nad sercem, jednak konsultacja kardiologiczna wykluczyła poważniejsze schorzenia, gdyż okazało się, że to niewinny szmerek, który powinien samoistnie minąć. Jeśli chodzi o retinopatię, to wszystkie naczynka rozwijają się prawidłowo. Jesteśmy pod stałą kontrolą neonatologa, neurologa, okulisty, kardiologa oraz chirurga.
Nasz Janeczek to wspaniałe dziecko, dzięki któremu życie nabrało blasku. Mamy nadzieję, że z czasem miną wszystkie problemy i Jaś będzie zdrowy i szczęśliwy.
Katarzyna i Marcin Lasota rodzice wspaniałego Jasia