30. tydz., 910 g, 38 cm, ur. 23.06.2014 r.
Historia, którą chcę Państwu opowiedzieć, rozpoczęła się w dniu 23 czerwca 2014 roku, a właściwie 23 grudnia 2013 roku, kiedy to tuląc do piersi płaczącego ze szczęścia męża, obserwowałam, jak na teście ciążowym pojawia się druga kreska.
W ciąży czułam się wspaniale – kobieca, czule i troskliwie traktowana przez moich bliskich. Również fizycznie ciąża zaoszczędziła mi negatywnych doznań. Schody zaczęły się w połowie maja. Miałam dotkliwe bóle wątroby. Wielokrotna hospitalizacja i przeprowadzone w ich trakcie badania wykluczyły wszelkie możliwe przyczyny. Bóle były zagadką. W szpitalach spędziłam (z krótkimi przerwami) przeszło miesiąc. 1,5 tygodnia po opuszczeniu ostatniego z nich i uzyskaniu zadowalających wyników udałam się na kontrolę do mojego lekarza prowadzącego. Po zrobieniu USG poinformował mnie, że muszę wrócić do szpitala. Okazało się, że mam bardzo mało wód płodowych oraz słabe przepływy. W szpitalu podjęto decyzję o wydobyciu, które miało nastąpić tego samego dnia. Kwestia tego, że Antoś jest niewielki, była podejmowana, ale nigdy nie padło hasło hipotrofia?
Byłam przerażona, samotna (jedynie w kontakcie telefonicznym z mężem) i nieprzygotowana. W głowie kołatały się myśli – czy takie dzieci przeżywają, czy Antoś ma szansę być zdrowy, zabiorą mi go tak wcześnie – już nie będzie we mnie… Cały czas powtarzałam „Boże daj mu żyć”. Tuż przed godziną 20:00 Antoś pojawił się na świecie. Usłyszałam tylko jego płacz – wzruszona poczułam ulgę… „żyje” i został zabrany. Ten krótki kontakt musiał mi wystarczyć na następne 5 dni rozłąki (Antoś został zabrany na OIOM, który mieści się w innym budynku).
Waga urodzeniowa Antosia wynosiła 910 g, a punkty w skali Apgar 5-6-6-6.
Po opuszczeniu oddziału nareszcie go zobaczyłam – myślałam, że z żalu pęknie mi serce – nasze Maleństwo, chudziutkie, pokryte jakby za dużą ilością skóry i podczepione do kilku rurek, wenflonów i kabelków wyglądało jak malutki dziadziuś a nie noworodek. To był dla mnie najcięższy widok w życiu. Bardzo współczułam mojemu kochanemu mężowi, który samotnie musiał dźwigać ten widok przez 5 dni (zdjęcia, które mi pokazywał nie oddawały skali tego obrazu).
Ku naszej uciesze Antoś radził sobie całkiem nieźle. Każdego dnia coraz lepiej oddychał oraz trawił (myślę, że zainteresowanym nie trzeba przytaczać kolejnych etapów, ale dodam, że przeszliśmy każdy z nich – od respiratora po samodzielne oddychanie, od odżywiania dożylnego po jedzenie z piersi). Stopowani jednak przez lekarzy, aby nie popadać w nadmierny optymizm, przez pierwsze tygodnie staraliśmy się nie przyzwyczajać do myśli, że mamy syna. Nasz Maluszek walczył jednak dzielnie – wola życia i siła, którą wtedy pokazał na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Od kuzynki, która straciła 4-letnie dziecko, które zmagało się z chorobą, usłyszałam „takie dzieci kocha się bardziej”, jakże prawdziwe było to stwierdzenie, gdy rzeczy zazwyczaj rutynowe były dla nas ogromnym wydarzeniem – możliwość pierwszego dotyku, zmiany pieluszki w inkubatorze, pierwsze wchłonięcie podanego mleka, pierwsze kangurowanie kruszynki ważącej wówczas 960 g.
Po 58 dniach mogliśmy zabrać Antosia do domu. Marzyliśmy o tym dniu w każdym momencie tych kilkunastu godzin spędzanych codziennie w szpitalu. Powrót do domu był cudowny, tym bardziej, że przez te 2 miesiące przebywaliśmy u naszych przyjaciół (mieszkamy 30 km od szpitala) i sami byliśmy bardzo stęsknieni za własną przestrzenią.
Obecny 4-miesięczny Antoś waży niespełna 5 kg. Jest wesoły i polubił dotyk, który teraz kojarzy mu się z przyjemnościami, a nie bólem. Gdy opisuję naszą historię, karmię go piersią, a on gaworzy i uśmiecha się rozkosznie w przerwach, gdy nie zajada łakomie. Oczywiście i teraz w naszym życiu występują szarości – częste wizyty lekarskie i te typowe rodzicielskie – niewyspanie czy brak czasu dla siebie, ale czymże to jest w porównaniu z przeszłością?
Dzielę się z Państwem naszą historią ku pokrzepieniu tych serc, które tak jak nasze kiedyś przepełnione są lękiem, bólem i niepewnością. Ponadto mam potrzebę spłaty długu zaciągniętego wobec Fundacji Wcześniak i wszystkich tych rodziców, których historie dodawały nam otuchy. DZIĘKUJĘ – JESTEŚCIE POTRZEBNI. Nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy teraz, gdyby nie wspaniali lekarze i personel Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii Dziecięcej i Oddziału Patologii Noworodka Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie – nasza wdzięczność jest nieopisana.
W trakcie tych ciężkich tygodni spotykaliśmy się z niezwykłą życzliwością i opieką osób nam bliskich. Każdemu życzę takich Rodziców. Dziękuję, również Marzenie, która rozumie jak nikt!
—
Grudzień 2014
Jest 20 grudnia 2014 r., za trzy dni Antoś skończy pół roku!!! Pół roku? Gdy sięgam pamięcią do tego, co wydarzyło się w ciągu tych sześciu miesięcy, to wydaje mi się, że ładunek emocjonalny, jakim były one naszpikowane, powinien był się rozłożyć na kilka lat. Z drugiej strony wspomnienia bledną, emocje gasną, a strach gdzieś się ulotnił.
Dziś Antoś waży przeszło 6 kg i mierzy ponad 62 cm. Jest papuśny i ma bez liku fałdek i fałdeczek, w których zbiera różne „doświadczenia” przebytego dnia – a to trochę marchewki, a to tarte jabłuszko lub farfocle od ulubionego kotka robionego na drutach. Wciąż jesteśmy pod opieką kilku poradni, jednak większość wizyt to jedynie rutynowa kontrola. Tuż przed świętami czeka nas badanie kontrastowe, które pokaże, jak długo mocz zatrzymuje się w kanale lewej nerki, gdyż Antoś ma tam zwężenie. Według moich obserwacji nerka filtruje na bieżąco. Poza tym wyszliśmy z tej trudnej sytuacji obronną ręką.
W dzisiejszej aktualizacji pozwolę sobie umieścić Antosia w tle, natomiast na pierwszy plan wysunąć siebie.
Przyjemnie i łatwo jest pisać o radościach dnia codziennego, które wiążą się z dorastaniem Antosia, ale prawda jest taka, że tak samo jak dzielne były nasze maluchy, tak samo dzielni byliśmy i my. Dziś, gdy sięgam pamięcią do początków naszej historii, wydaje się być ona horrorem, a my bohaterami. Czy czuję się bohaterką? Nie. Czy czuję się bohatersko? Tak. Jednak jestem pokaleczona. Tamten trudny czas naznaczył mnie tego rodzaju doświadczeniem, które kazało natychmiast wydorośleć, które zmieniło mnie na zawsze. Kiedy opadły emocje, najpierw te trudne – strach, ból, niepewność, żal, współczucie, a następnie te euforyczne związane z powrotem do domu i wszystkimi „pierwszymi razami”, wkradły się do mojego życia rutyna, nuda, czasem zniechęcenie. Puścił jakiś wentyl. Byłam wściekła na siebie, że nie potrafię cieszyć się tym, co zostało mi darowane. Było mi przykro, że wszystkie radosne uczucia zastąpiły przygnębienie, smutek, bezradność? depresja. Z osoby doskonale zorganizowanej, pogodnej, twardej, którą byłam przez cały okres naszego pobytu w szpitalu i około dwóch miesięcy w domu, stałam się cieniem samej siebie. Bohaterka się ulotniła, a do głosu doszła słaba część mnie, która nie miała (bo nie miała prawa mieć) racji bytu wtedy, gdy liczył się tylko ON.
Dziś czuję się bohatersko! Za walkę stoczoną za Antosia, za walkę stoczoną o siebie. Jeszcze nie wygrałam, ale dużo nad tym pracuję. Dzięki koleżance, która pracuje za mną około 1,5 godziny dziennie, wychodzę na prostą i nareszcie czuję, że jestem najlepszą matką mojego syna.
To trudny temat, a ja przed Wami występuję nie do końca anonimowo. Jednak dzielę się z Wami moją historią, aby dać poczucie normalności tym wszystkim matkom, które w pewnym momencie zostały złamane pod ciężarem własnych doświadczeń. Zaskoczyło mnie to, jak bardzo przewrotny może być nasz mózg, ale widocznie „tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”.
Życzę wszystkim rodzicom, którzy czują lub czuli podobnie jak ja, odnalezienia siebie, odnalezienia w sobie poczucia sprawczości i zwyczajnie docenienia swojego bohaterstwa.
Rodzicom tegorocznych wcześniaków życzę, aby nadchodzący rok obfitował jedynie w przyjemne wrażenia 😉
Wesołych Świąt.
Ania