Antoś – 29. tydz., 1620 g, 42 cm, 4.12.2006 r.
Jaś – 29. tydz., 1050 g, 38 cm, 4.12.2006 r.
Chciałabym podzielić się z Wami moją historią. Kiedy pierwszy raz zajrzałam na stronę Wcześniak, byłam rozbita psychicznie i z lękiem o swoje dziecko czytałam wszystko, co tam znalazłam. Teraz kiedy minęły już prawie 4 miesiące od tego koszmaru, mogę opisać wszystko, co się działo.
Byłam szczęśliwą ciężarną “dźwigającą” 2 chłopców-bliźniaków aż do 24 listopada 2006 r. Zaczął mi twardnieć brzuch co 5 minut, przetrzymałam tak noc i rano w sobotę pojechałam do szpitala. Lekarz po zbadaniu mnie natychmiast zadzwonił do Bydgoszczy do szpitala im. Biziela i karetką zostałam tam przewieziona. Na miejscu podłączono mi kroplówkę rozkurczową i zabroniono wstawać nawet do toalety. Przez tydzień udawało się opanować skurcze, w tym czasie dwukrotnie odciągano mi nadmiar wód płodowych (wielowodzie). Niestety w niedzielę w nocy pojawiły się skurcze (co 5 min) i niczym nie udało się ich zatrzymać Kiedy rozwarcie osiągnęło już 4 cm, podjęto decyzję o cesarskim cięciu, ponieważ był to 29. tydzień ciąży i jeden z chłopców był ułożony miednicowo. Urodziłam o 12.24 w poniedziałek 4 grudnia przy całkowitym znieczuleniu, usunięto mi przy okazji mięśniaka, za co jestem wdzięczna lekarzom. Chłopcy już na sali operacyjnej zostali zaintubowani i przewiezieni na Oddział Intensywnej Opieki Noworodka. Jaś 1050 g i Antoś 1620 g. Kiedy się wybudziłam z narkozy, przyszła wspaniała nasza lekarz prowadząca dr Aleksandra Mikołajczak z informacją, że ze starszym z chłopców coś złego się dzieje… serce nie pracuje, podają mu leki na otwarcie zastawek, ale bez skutku (podejrzenie: wada wrodzona serca).
Niestety po kilku godzinach Antoś odszedł.
Jak się okazało, jakaś infekcja wykończyła serduszko Antka. Na szczęście Jaś się jej nie poddał…
W 3. dobie po porodzie pojechałam na wózku na OION, zobaczyć Jasia i się przeraziłam, był taki maleńki… W piątek 8 grudnia zostałam wypisana ze szpitala i wtedy zaczęła się huśtawka… staraliśmy się przyjeżdżać do małego co 3 dni, ponieważ mieliśmy do szpitala ponad 100 km drogi. Walczyłam, żeby utrzymać pokarm, a mały nie tolerował mleka, był karmiony dożylnie, dopiero po 18 dniach przyjął pierwszy mililitr pokarmu. W 8. dobie nasz dzielny synek sam zdecydował, że respiratora dość i się rozintubował, po tym jak dzień wcześniej jedna z pielęgniarek stwierdziła, iż jest na to za słaby 😉
W sumie w szpitalu przebywał 61 dni, a co mu dolegało; posłużę się wypisem:
Wcześniak z ciąży II bliźniaczej, obciążonej zagrażającym porodem przedwczesnym, podwyższonymi nieznacznie wskaźnikami stanu zapalnego u matki, PII, urodzony jako bliźniak I, w stanie średnim 5 pkt Apgar, c.c. 1050 g. Zaintubowany na sali porodowej, na OION-ie podłączony do respiratora. Stan ogólny był średnio-ciężki, niskie parametry wentylacji mechanicznej, ale tendencja do kwasicy metabolicznej, kilkakrotnie nieudane próby extubacji. Z odchyleń od normy utrzymywały się trzeszczenia nad płucami oraz poddęty brzuch, zaleganie zielonej treści z przewodu pokarmowego przy leniwej perystaltyce jelit oraz obecności smółki. Z uwagi na utrzymujące się parametry stanu zapalnego i problemy z tolerancją karmienia wykonano badanie płynu mózgowo-rdzeniowego, na podstawie którego rozpoznano zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych. Zastosowano antybiotykoterapię o szerokim spektrum. Uzyskano stopniową poprawę. Żółtaczkę leczono fototerapią, a z powodu niedokrwistości 4 razy przetaczano krew. Stan dziecka uległ poprawie, przybierał na ciężarze ciała (wypisany z wagą 2060 g).
Tak to wyglądało w z lekarskiego punktu widzenia, a my bardzo to wszystko przeżywaliśmy. Był czas, że nie miałam najmniejszej nadziei na wyzdrowienie Janka. Wtedy to nasza lekarz kazała mi się wziąć w garść, mówiła, że rokowania wcale nie są takie złe, jak mi się wydaje. Od tamtej pory zaczęłam nieśmiało patrzeć w przyszłość, na początku, aby do końca tygodnia i tak dalej… dziś już sięgam dużo dalej. To niesamowite, ale od kiedy Jaś jest w domu (7 tyg), to tak jakby zaczął się zupełnie inny etap. Co mam na myśli?… Otóż jest grzecznym, spokojnym, bezproblemowym dzieckiem jakby z wdzięczności… że może być z nami już nie w inkubatorze, już nie z pokutymi raczkami i nóżkami. Jaś rośnie jak na drożdżach, bez przerwy chce jeść, od kilku dni uśmiecha się do nas pełną buzią, próbuje wydawać dźwięki i przewraca się już z brzuszka na plecy, 2 tyg. temu ważył blisko 3500 g. Oczki na razie dobrze, słuch dobry, tylko do neurologa się musimy wybrać i na badanie usg stawów biodrowych, a kiedy osiągnie 5000 g wtedy czeka go zabieg na przepuklinę. Kiedy zobaczyłam jego pierwszy uśmiech, łzy mi napłynęły do oczu.
Nie mogę pominąć zasług szpitala, lekarzy, pielęgniarek, a zwłaszcza dr Aleksandry Mikołajczak… Dziękujemy z całego serca za uratowanie życia synkowi. Nigdy nie zapomnimy
04.10.2007
Dziś Jaś kończy 10 miesięcy. Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. Co u Jasia… Otóż przeszedł 2 operacje (10 lipca i 31 sierpnia) przepuklina pachwinowa obustronna olbrzymia. Zabiegi przyczyniły się do tego, że Jaś fizycznie troszkę się opuścił. W październiku wybieramy się do neurologa i wtedy będzie wiadomo, czy potrzebna jest rehabilitacja. Usg główki, jak na to co synek przeszedł, jest ok, ciemiączko już prawie zarosło. Byliśmy też na badaniu słuchu, również jest dobrze, w grudniu jeszcze jedna kontrola.
Jaś siedzi już od jakiegoś czasu sam dłuższą chwilę, obraca się z brzuszka na plecy, niestety dużo gorzej mu idzie z pleców na brzuszek, leżąc na brzuchu nogi podkurcza jak do raczkowania, ale niestety nie ma pojęcia, co zrobić z rękami i dlatego szybko się denerwuje… jest wielbicielem kaszek, mleka pije mało je zupki, owoce, deserki, danonki… waży 8 kg, ma już pierwszego ząbka, dwa kolejne lada tydzień się wyklują… gaworzy troszkę, najczęściej ba-ba… zaczyna bać się obcych i szaleć, kiedy widzi najbliższych… zbliża się pierwsza rocznica urodzin i śmierci… trudny czas dla nas. Patrząc jednak na Jasia, myślę sobie, że powinnam być wdzięczna Bogu… mogłam przecież stracić ich obu.